Forum Trzy Miotły Strona Główna
HP i Bractwo Pierwotnych
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Trzy Miotły Strona Główna -> HP Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Jaki jest mój fanfick?
Fajny. Jestem ciekaw co się wydarzy dalej.
100%
 100%  [ 4 ]
Taki sobie. Czytam go tylko z przyzwyczajenia.
0%
 0%  [ 0 ]
Do bani. Lepiej porzuć ten "sport".
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 4

Autor Wiadomość
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:22, 17 Lis 2007    Temat postu:

Rozdział 10
„Rozmowa o driadzie”


Biegł tak szybko jak tylko mógł. Wiedział, że musi się śpieszyć. Ona była bardzo słaba, ale był pewny, że Pani Lasu jej pomoże. Tylko musi się pośpieszyć. Był coraz bliżej. Mógłby się teleportować, ale to by mogło się dla niego źle skończyć. Zasady były tu jasno określone i każdy ich musiał przestrzegać. Musiał więc biec. Przedzierał się przez gęste gałęzie dzikich drzew, aż w końcu dobiegł do miejsca, gdzie zmierzał. Ona już tam na niego czekała, była bardzo zniecierpliwiona.
- Jak długo miałabym jeszcze na ciebie czekać. Ona jest na pograniczu śmierci, aż dziwne, że żyje. Jak mogłeś być tak nierozsądny i rzucić Joe’yem z taką siłą w to drzewo? – powiedziała Pani Lasu do Berna mającego na ręka druidkę. – połóż ją na tym kamiennym stole.
- Przepraszam Cię bardzo. Szybciej już nie mogłem. Dasz radę ją uratować –powiedział Bern kładąc nimfę na kamiennym stole.
- Oczywiście, tylko będzie to długo trwało. – powiedziała Pani i zaczęła ją leczyć.
Stosowała wiele mikstur, maści i kremów. Dało się słyszeć wiele zaklęć leczniczych, które tylko ona znała i po kilku godzinach udało jej się ją uleczyć.
- Skończyłam. Na razie jest w śpiączce. Nie wiem jak długo w niej zostanie, ale jednego jestem pewna. Jeżeli się obudzi i nie będzie przy niej Pottera to ucieknie, a driada na wolności w naszych czasach mogłaby się stać zbyt groźnym wrogiem.
- Jest aż tak silna? – zapytał Bern.
- Nie powiedziałam, że jest silna, tylko groźna. Wiesz, dlaczego – zapytała się ga, a ten pokiwał przecząco głową. – Jeżeli byśmy ją zabili lub zrobili jej jakąkolwiek krzywdę to samo działo by się z Harrym.
- Dlaczego z Harrym? – zapytał Bern
- Driady wiążą swoją duszę, serce i po części ciało ze swoim wybawicielem. To przez Pottera zacząłeś walczyć z Joe’yem i to przez niego drzewo zostało rozwalone. Może driada jest nieprzytomna, lecz Los wszystko widzi i przeznaczył jej Pottera. Od chwili, gdy się obudzi będą jakby jednością.
- Jednością??
- Nie tak do końca, chociaż będą odczuwać różne rzeczy. Na przykład jak Harry poczuje większy ból, to wtedy ją też to zaboli, tak samo w odwrotną stronę. Nie działa to tylko na tym jednym odczuciu, ale także na innych jak złość, radość, smutek, rozbawienie itp.. Poza tym odczują, gdy jedno z nich jest w niebezpieczeństwie i będą w stanie poświęcić wszystko dla tego drugiego. Nawet życie. To jest jedyny wyjątek. Gdy jedno odda życie za drugiego, to wtedy nie dzieje się to tak jak powinno i jedno z nich przeżywa. Tylko w tym czasie dusza drugiego z nich będzie się błąkać po świecie dopóki ten drugi nie umrze. I nie ma dla nich barier żeby się ze sobą skontaktować. Telepatia między nimi jest na najbardziej rozwiniętym poziomie, będą potrafili się ze sobą kontaktować nawet, gdy każdy z nich będzie w innym wymiarze, zarówno czasowym jak i przestrzennym.
- A co się stanie, jeżeli ona by teraz umarła?
- Nie jestem pewna. Nigdy nikt czegoś takiego nie zrobił. Nie wiadomo nawet o wszystkich zdolnościach, jakie będą oni mieć.
- Co z nią zrobimy jak się już obudzi?
- Będę musiała się zastanowić. Na pewno będzie chciała być przy Harrym, a tego nie można będzie jej odmówić. Jest jakby jego strażniczką. Ale to wynika z jej natury. Będzie go chroniła, bo tego chce. Inaczej będzie jak obudzi się, a w pobliżu nie będzie Harrego, chociaż wtedy również będzie go chroniła, ale tylko, dlatego, że muszą żyć obydwoje albo żaden. Wtedy ich więź będzie znikoma, prawie żadna. Nie możemy do tego dopuścić. Będziesz musiał być przy Harrym i go tu zaprowadzić jak najszybciej jak tylko się da, gdy się obudzi.
- Chcesz ją potem wysłać do Hogwartu??
- Nie będą mogla jej rozkazać, zrobi, co będzie chciała.
- Jak to przecież, ty jesteś też władczynią wszystkich drzew, a ona powstała z drzewa, więc …
- Bern, nie wiem jak powstały prawdziwe driady. Mam władzę tylko nad hamadriadami. Prawdziwe driady to są boginki Bern, boginki, przecież dobrze o tym wiesz.
- No tak. – odpowiedział trochę zmieszany Bern
- One żyją tu równie długo jak ja. Tylko zostały uwięzione.
- Dlaczego?
- Nie wiem, wiele jest zagadek natury, których nawet ja nie znam.
- A myślisz, że będzie chciała iść do Hogwartu.
- Myślę, że pójdzie za Harry’m. On będzie miał nad nią jedyną władzę. Będzie musiała go słuchać, ponieważ ją uwolnił. Jest związana podobnym czarem jak domowe skrzaty. Mogła by go nie posłuchać, ale tego chyba nie zrobi, nie słyszałam nigdy o takim przypadku. Chyba czekałaby ją jakaś kara. Nie wiem, jaka i wątpię, żebym się kiedykolwiek dowiedziała.
- Ale jeżeli pójdzie do Hogwartu to trzeba będzie porozmawiać z Dumbledore’m.
- To się da załatwić. Skoro Xander idzie do Hogwartu to, dlaczego ją miałby nie przyjąć.
- Na który rok ją umieścimy – powiedział Bern i spojrzał na driadę
Wyglądała jak nastolatka. Była piękna. Cudowne, proste blond włosy opadały jej na czoło. Miała nienaganną cerę, a jej sylwetka nie miała sobie równych. Była doskonała.
- Na piąty albo szósty. Trzeba będzie jej pilnować w Hogwarcie. Xander się tym będzie musiał zająć. Nie będzie zadowolony z kolejnego zadania, ale nie będzie miał wyboru.
- O mnie rozmawiacie? – dało się usłyszeć głos, podobny do głosu Harry’ego
- Tak! – odpowiedziała Pani Lasu – podejdź tu.
Podszedł do niech chłopak w ciemnym ubraniu i kapturze na głowie. Bern pierwszy raz go ujrzał, wcześnie tylko słyszał jak Pani Lasu o nim opowiada. Nie był zbył dobrze umięśniony, a jego oczy były złote, z czego wywnioskował, że już dość długo żyje i jest Istotą Pierwotną.
- Mam dla ciebie zadanie. – powiedziała do niego Pani Lasu
- Słucham? – odpowiedział przybysz.
- Widzisz tę dziewczynę – tu Pani Lasu wskazała na leżącą driadę – będziesz się nią opiekował w Hogwarcie, żeby jej się nic nie stało.
Xander podszedł do niej i spojrzał na nią. Chyba pierwszy raz widział kogoś tak pięknego. „Nie możliwe żeby była zwykłą istotą” pomyślał.
- Kim ona jest? – zapytał Panią Lasu
- To driada twojego odpowiednika.
- Harry’ego?
- Tak.
- Dobrze, ostatecznie mogę to dla ciebie zrobić – powiedział Xander, ale tak naprawdę zgodził się, dlatego, że chciał ją bliżej poznać. Nie ukrywając bardzo mu się ona spodobała.
- Możesz już zdjąć kaptur – powiedziała Pani Lasu
- Przy nim? –zapytał Xander i kiwnął głową na Berna
- Tak. On chyba nic nie powie. Prawda?- zwróciła się do wielkoluda.
- Oczywiście pani.
Xander zmierzył go jeszcze wzrokiem i zrzucił kaptur z głowy. Berna zatkało nie mógł w to uwierzyć. Wyglądał jak Harry. Może miał trochę cieńsze rysy twarzy, co sprawiało, że miał lekko „ostrzejszy’ jej wyraz. Widniała tam także błyskawica. Bern zauważył, że była jednak odwrócona w drugą stronę, nie w tą, co u Harry’ego. Poza tym Potter po trzech z kilkunastu treningów był bardziej umięśniony, a obecny tu jego sobowtór, miał ich znacznie mniej wyćwiczone.
- Kim on jest, pani? – zapytał Bern
- To odpowiednik Harrego. Narodził się kilkadziesiąt tysięcy lat temu i czekał, aż narodzi się Drugi. Myślisz, że dlaczego kazałam ci pilnować Harry’ego i przyprowadzić tu zaraz po tym jak odzyska moc?
- Dla niego?
- Tak. Oni się narodziliby pokonać Księcia Ciemności. Nie wiem, co się stanie jak tego dokonają, możliwe, że jeden z nich umrze.
- Dlaczego?
- Jeden z nich został by pomóc drugiemu. Nie wiem który. Po śmierci Księcia będzie niepotrzebny.
- A co jeśli ich zabije, przecież nie wiesz, czy on zna sposób na zabójstwo nas.
- Zaryzykuję. – odezwał się Xander od niechcenia i zapytał o coś, co go naprawdę interesowało. - Kiedy ona się obudzi?
- Nie wiem, będziesz musiał jej pilnować, jak się będzie budzić dasz mi znać.
- Ona idzie do Hogwartu? Jako kto?
- Nie wiem, chyba zrobię z niej twoją siostrę.
- Nie! – krzyknął Xander. Nie chciał żeby tam poszła jako jego siostra, bo zamierzał ją dokładnie „poznać”, a głupio by to wyglądało z siostrą.
- Dlaczego?
- Bo nie. Wymyśl coś innego.
- Masz jakiś pomysł?
- Nie wiem. Może zrobisz z niej córkę Nagi i Tommy’ego. Potter ich polubił, będą się mogli trochę częściej widywać. Nikt nie sprawdzi czy to jest prawdą, bo Nagi mieszka na Filipinach. A nawet, jeśli to Bern powie Alexis, żeby jakoś to załatwiła. Wiesz, że ona jest w tym mistrzynią.
- Może tak zrobię. – powiedziała Pani Lasu – Bern możesz już odejść. Xander się nią zaopiekuje. Zegnaj
- Dowidzenia Pani. – odpowiedział Bern
Pani Lasu odeszła, Ben zaczął również odchodzić.
- Czekaj. – zawołał Xander do Berna. – Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Dobrze. – odpowiedział Bern – Słucham.
- Ty znasz Harrego – zapytał, a Bern kiwnął potwierdzająco głową - Jaki On jest?
- Najlepiej będzie jak go sam poznasz.
- Ale ja na razie nie mogę. Pani mi nie pozwoli. Ale obserwuję go, czasami podczas jego treningów. Ostatni też widziałem. Twoją walkę także. Jesteś naprawdę silny.
- Dzięki.
- Dziwię się, dlaczego od razu tego nie zrobiłeś?
- Czego?
- No. Od razu nie zwiększyłeś swojej siły. Przecież Joe byłby bez najmniejszych szans.
- Masz podobny tok myślenia do Harrego. Na początku nigdy nie odsłania się wszystkich kart.
- Jak to podobny?
- Potter kiedyś pchał się w cudze konflikty. Teraz jest spokojniejszy. Ty zapewne masz odwrotnie. Cale życie w tym lesie. Na pewno chcesz się z niego wyrwać.
- Oczywiście. Ale jak już tyle czekałem. To te kilka lat mnie nie zbawi. Powiedz mi coś jeszcze o nim.
- Co mogę ci powiedzieć. Kiedyś był niesamowicie ciekawski, teraz umie już to opanować. Nie wybucha już tak łatwo. Jest opanowany i cierpliwy. Przypuszczam, że bardzo łatwo potrafi zdobyć kolegów. Ale żeby stać się jego przyjacielem, do tego stopnia żeby ci zaufał będzie bardzo ciężko. Będziesz się musiał bardzo postarać.
- Postaram się.
- Dobrze to ja już idę. Dowidzenia.
- Na razie. – powiedział Xander na dowidzenia jeszcze krzyknął za nim – A zmierzymy się kiedyś?
Bern odwrócił głowę i tylko się uśmiechnął idąc dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lexy
Charłak


Dołączył: 03 Maj 2007
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tomaszów Maz

PostWysłany: Sob 22:05, 17 Lis 2007    Temat postu:

Ciekawie, ciekawie. Bez zastrzeżeń. Pisz dalej!

O dwusetny post!!

Pozdro,
Lexy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Snopy
Mugol


Dołączył: 10 Paź 2007
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:06, 18 Lis 2007    Temat postu:

no mi tez sie coraz bardziej podoba Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:15, 18 Lis 2007    Temat postu:

Rozdział 11
„Podania, Łowcy i posłowie Voldelmorta”

- Jak to możliwe Dumbledore? – zapytał Knot z niedowierzaniem na twarzy.
- Nie wiem. – odpowiedział
- Przecież nie mogli od tak sobie wejść do tej szkoły.
- Mogli. Ona nie była tak dobrze chroniona jak Hogwart. Wykwalifikowany czarodziej mógł złamać zaklęcia ochronne. Całe szczęście, że nic nikomu się nie stało.
- Jak myślisz, kto to mógł być? Może Sam-Wiesz-Kto?
- Wątpię. Śmierciożercy nie złamaliby tych zaklęcia, a sam Voldelmort uważa, że osobisty atak na nich jest poniżej jego godności.
- Więc kto?
- Nie wiem, ale trzeba uważać, jeśli przybędą do Anglii i przyłączą się do Voldelmorta to możemy mieć problemy.
- Z którymi ty na pewno sobie nie poradzisz. Korneliuszu, powiedz mi, kiedy podasz się do dymisji?
- Jak znajdę człowieka, który będzie w stanie pokierować Ministerstwem w stanie wojny. Na razie nie znalazłem takiego.
- A nie pomyślałeś o tym, że jak już zrezygnujesz to ktoś się znajdzie?
- Nie będę ryzykował, że Sam-Wiesz-Kto podrzuci swojego człowieka.
- Zaskakuje mnie twoja ostrożność.
- To przez zeszłoroczne wydarzenia. Nie wiem, co mam teraz zrobić, przecież on za niedługo zacznie działać.
- Trzeba podjąć jakieś kroki.
- Ale jakie?
- Omówimy to jutro na zebraniu.
- Dobrze. – odpowiedział Knot. – Jak tam podania? Ile ich już jest?
- Na razie dwanaście. Większość z klas starszych.
- Jeszcze kilka przybędzie. Rozmawiałem z dyrektorem Unitex i powiedział, że jeszcze kilku rodziców chce przenieść swoje dzieci. Dumbledore, myślisz, że oni będą tu traktowani normalnie?
- Mam taką nadzieję. To zależy od uczniów.
- Uczniowie Hogwartu nie będą zadowoleni jak się dowiedzą, że do ich zamku chodzi banda odmieńców.
- Na razie niczego się nie dowiedzą. Przypilnuj Proroka Codziennego, żeby za dużo nie wypisywał o tym ataku.
- Jak sobie życzysz. – powiedział Knot i zaczął wychodzić z gabinetu dyrektora – Dowidzenia
- Dowidzenia. – odpowiedział Dumbledore i powrócił do swojego biurka przeglądając kolejne podanie.
Przy jednym z nich, gdy spojrzał na zdjęcie, zatkało go. Zerknął jeszcze raz. „Czy to Harry?” pomyślał i zaczął czytać podanie

IMIĘ: Xander
NAZWISKO: Cage
PŁEĆ: mężczyzna
CZYSTOŚĆ KRWI: półkrwi czarodziej, półkrwi półelf.
WIEK: 16
KRAJ: Wielka Brytania
SZKOŁA: -------
OCENY: --------
NAGRODY: --------
KARY: --------
IMIONA RODZICÓW:
Matki: Esmeralda Coole
Ojca: Edward Cage
STAN ZDROWIA: doskonały
OPINIA (Wpisać kogo): Matki
Mój syn jest zdolnym chłopakiem, uczyłam go magii sama. Po tym jak zginął jego ojciec, zabity przez śmierciożerców. Po upadku Czarnego Pana nie czułam się bezpiecznie i uciekłam z nim do Ameryki. Tam go wychowywałam. Starałam się uczyć wszystkiego, co umiałam. Xander miał mało przyjaciół, jest strasznie nieufnym dzieckiem. Chciałabym go umieścić na szósty roku w Hogwarcie, jeżeli są potrzebne testy jego umiejętności, stawię się z nim na wezwanie, by udowodnił, że potrafi wszystko to, co powinien, by dostać się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart na VI rok. Proszę o szybką odpowiedź.
Z poważaniem Esmeralda Coole


Dumbledore jeszcze raz przejrzał podanie i postanowił, że będzie musiał z nim porozmawiać zanim zdecyduje się przyjąć go do Hogwartu. Będzie to pierwszy półelf, który będzie chodził do Hogwartu za jego czasów. Jeśli go przyjemnie.
Dyrektor Hogwartu zaczął przeglądać resztę podań. Na niektórych zatrzymał się dłużej, na niektórych krócej, jednak żadne z nich nie wywołało u niego takiej reakcji jak ta, która miała miejsce, gdy przeglądał podanie Xandra. Kiedy już skończył, zamierzał iść spać wtedy na jego biurku pojawiło się kolejne podanie. Spojrzał tylko na nie i postanowił, ze zajmie się nim jutro, bo teraz jest już bardzo zmęczony.








Puk, Puk . Usłyszał pukanie do drzwi swojego gabinetu. Był on dość duży. Przy ścianie stała półka z wieloma książkami. Na środku znajdowało się biurko, a przy nim siedziała postać pochylająca się i pisząca jakiś list.
- Wejść – powiedziała postać twardym głosem.
- Witaj Panie. – powiedział wchodzący mężczyzna.
- Witaj. Była tam? – przeszedł od razu do rzeczy
- Tak.
- No to słucham.
- Jest młoda, ma zaledwie pięćdziesiąt tysięcy lat. Została brutalnie obudzona. Chyba ci, co to zrobili nie mieli pojęcia, że się tam znajduje.
- Jak wygląda?
- Szczupła blondynka. Wygląda na jakieś szesnaście , no może siedemnaście lat.
- Z kim się związała?
Sługa uśmiechnął się szyderczo i powiedział:
- Nigdy nie zgadniesz Panie.
- Mów! - rozkazał
- Harry Potter.
- Co?! – krzyknął i wstał z fotelu, na którym siedział
- To, co słyszysz, Panie. I na pewno nie pójdzie do Unitex, raczej wybierze się do Hogwartu.
- Nie, to niemożliwe. – powiedział załamanym głosem
- Ale jeszcze nie wiadomo, czy przeżyje. Jak już mówiłem została brutalnie obudzona. Jej ciało jest na wyczerpaniu.
- Gdzie jest?
- Nie wiem, panie. Nie da się jej zlokalizować.
- Trzeba się jej pozbyć. Potter nie może mieć tak silnej istoty obok siebie.
- Panie, ale jeśli ją zabijemy to Potter też tego nie prz…..- chciał powiedzieć sługa
- Wiem o tym. Musimy ją tu przywieść żywcem i najlepiej z powrotem uśpić i zamknąć w nowym drzewie.
- Dobrze. Czyli, jakie masz rozkazy, Panie?
- Przyślij mi Driadorów.
- Jesteś pewny, że będą ci oni potrzebni? Może wyślesz zwykłych Łowców?
- Nie możemy pozwolić sobie na błąd. Musimy to zrobić perfekcyjnie. Najlepiej zanim jeszcze pójdzie do Hogwartu. Przez to oni mi są potrzebni.
- Ilu chcesz?
- Myślę, że trzech wystarczy.
- Dobrze panie – powiedział i wyszedł z gabinetu.





Wielka, prawie pusta sala. Na środku było tylko kilku osobników klęczących na jedno kolano przez tronem, na których siedział biały, jak kreda człowiek z czerwonymi źrenicami.
- Witaj Panie.
- Witajcie dobrzy słudzy. Mam nadzieję, że przynosicie dobre wieści. Zaczynajcie po kolei.
- Panie – powiedział pierwszy śmierciożerca wstający z lewej strony.- Łowcy nie chcą mieć z nami nic wspólnego. Działają tylko wtedy, gdy uważają to za słuszne, a ich atak na Unitex był koniecznością. Nie zamierzają się do ciebie przyłączyć. Powiedzieli jeszcze, że jeżeli ruszysz, któregoś z nim albo ich ofiar to wystąpią przeciwko tobie.
- Mówiłem panie, że Łowcy działają tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują. Nigdy nie przeciągniesz ich na swoją stronę. Ich Mistrz jest nieugięty i zapewne, jeśli jeszcze raz do nich wyślesz posłańca to przyślą ci go w kawałkach - powiedział stojący po prawej stronie tronu mężczyzna o tłustych, czarnych włosach i szyderczym uśmiechy, ale stał w takim miejscu, że jego twarz widział tylko Voldelmort i stojąca po lewej stronie kobieta, która po chwili powiedziała:
- Nie słuchaj go Panie. Oni ci się ośmielili przeciwstawić. Trzeba ich wszystkich wybić.
- Zamknij się Bella. Severus ma rację. Oni są zbyt niebezpieczni. Nawet dla mnie. – powiedział Czarny Pan tak, ze słyszeli go tylko Snape i Bellatrix, a później powiedział już głośnej – Spodziewałem się tego. Możesz odejść bez kary. Następny.
Powstał drugi śmierciożerca, który przemówił:
- Panie byłem u Nekromantów. Powiedzieli mi, że wstawią się za tobą, jeżeli będzie wojna, ale nie zamierzają słuchać twoich rozkazów i nie będą wypalać twojego znaku na ramieniu. Powiedzieli, że stawią się tylko w wypadku otwartej wojny.
- Myślałem, że będzie lepiej. A Biali i Czarni?
- Czarni pójdą z tobą. Nie będą wypalać Mrocznego Znaku to jasne. Są na to zbyt dumni, ale jeżeli będziesz planował większe ataki to bardzo chętnie pójdą z tobą, ale pod warunkiem, że oni zabiorą ciała zmarłych, nawet śmierciożerców. – powiedział i wśród reszty klęczących, śmierciożerców dało się słyszeć pomruki niezadowolenia.
- Cisza. Oczywiście się zgadam. Pójdziesz im to przekazać, a Biali?
- Panie, chyba nie chcesz żeby Biali i Czarni walczyli po tej samej stronie? Jeżeli zwerbowałeś Czarnych do swojej armii to Biali są twoimi wrogami.
- Biali są chyba potężniejsi od Czarnych, ale jest ich mniej. – powiedział Voldermort'owi Snape
- Co radzisz?
- Jeśli planujesz dużo ataków panie to lepiej Czarnych, ale Biali za to są skuteczniejsi. Na twoim miejscu wybrałbym Czarnych, ponieważ Biali mogliby się nie zgodzić wstąpić do twojej armii. Oni nie są źli, tak jak Czarni, tylko uwielbiają się bawić Czarną Magią.
- Zanieś im moją odpowiedź – powiedział głośno Voldelmort – możesz odejść. Następny.
- Panie – zaczął – Byłem w Ranhar-gar to kamienne, piękne miasto. Jest bardzo ciemne, posiada swój nieodparty urok. Mroczne Elfy nie uznają żadnego pana, czekają na Asteriona, który jak przybędzie i zasiądzie na Czarnym Tronie stanie na ich czele. Wtedy właśnie możesz z nimi rozmawiać. Na razie nie chcą zawierać żadnego przymierza i nie zamierzają się do ciebie przyłączyć.
- Czy to wszystko? – powiedział Voldelmort i już podnosił różdżkę, wskazując ją na śmierciożercy, który przyniósł mu złe wieści.
- Nie – odpowiedział wystraszony sługa Czarnego Pana.
- Więc słucham dalej.
- Dowiedziałem się, że jest pewien odłam Mrocznych Elfów tak zwane Elfy Drythari. Żyją w niedostępnych pasmach gór, lodowcach i innych tego typu miejscach. Będzie bardzo trudno ich znaleźć, dlatego chciałbym cię prosić, panie żebyś przydzielił mi do pomocy kilku ludzi.
- Dostaniesz dodatkowo czterech śmierciożerców. Mój doradca ich wybierze dla ciebie.
- Dziękuję panie.
- Jeśli przyniesiesz złe wieści to kara cię nie ominie – powiedział Voldelmort opuszczając różdżkę – Możesz odejść. Następny!
- Panie – powiedział z uśmiechem - Cięgle szukam Ciemnych Elfów, ponieważ żyją one w jaskiniach. Mogą być bardzo przydatne podczas walki nocą, ponieważ widzą w ciemności na znaczą odległość. Każdy, z którym rozmawiałem, powiedział, że chętnie przyłączy się do ciebie, panie. Jednak żaden z nich nie zgodził się, aby być twoim sługą i wypalić sobie na ramieniu Mroczny Znak. Na razie zgromadziłem osiemnastu, którzy przybyli tu ze mną. Są bardzo silni. Na pewno będą ci przydatni, panie. A teraz, jeśli pozwolisz chciałbym wyruszyć na dalsze poszukiwania.
- Dobrze się spisałeś. Możesz ruszyć dalej. Przekaż im także, że chciałbym z nimi wszystkimi porozmawiać.
- Oczywiście Panie.
- Następny.
- Znalazłem tylko jednego Sektoida. Było bardzo trudno. Chyba sam się do mnie zgłosił po tym jak zacząłem przeszukiwać Anglię żeby ich znaleźć. Nigdy nie spodziewałem się, że spotkam coś tak dziwnie wyglądającego. Panie chcesz wiedzieć jak one wyglądają?
- Nigdy żadnego nie spotkałem. Nie wiem, nawet, jaką mocą one dysponują, podobno są bardzo małe i są wyśmienitymi magami? Mów, czego się dowiedziałeś! - rozkazał
- Rozmawiałem z jednym z nich, powiedział, że nie mogę o tym powiedzieć nikomu poza tobą.
- Wszyscy wyjść. Severusie ty zostań.
Wyszli wszyscy z wyjątkiem Voldelmorta, Snape, owego śmierciożercy i Bellatrix.
- Bella, na co czekasz. Wynoś się stąd.
- Ale panie.
- Już! –rozkazał Voldelmort i Bella szybko wyszła z pomieszczenia.
- A on? – zapytał śmierciożerca wskazując na Severusa.
- On zostanie.
- Dobrze panie, ale pamiętaj, że to, co wam powiem nie może wyjść poza ten pokój. Podobno te stwory rzuciły urok, który sprawia, że każdy, kto będzie rozpowiadał o nich umrze w straszliwych mękach.
- Dobrze, słuchamy już. –powiedział zniecierpliwiony Snape
- Sektoidy są rasą niezwykłą. Nikt nie wie, od jakich stworzeń pochodzą, mają, bowiem niecodzienny wygląd: są wyjątkowo małe, chude i słabe, jednakże posiadają wielkie głowy oraz głębokie, czarne, duże oczy, umożliwiające im widzenie w ciemnościach i wykrywanie ukrytych postaci. Ich cienka skóra jest szara, a ich dłonie posiadają po cztery palce. Posiadają on bardzo wysokie sprawności umysłowe, są tak jak wcześniej już mówiłem małe i względnie słabe. Oczywiście stworzenia mniejsze trudniej jest trafić, więc nie musi to być wcale wadą. Sektoidy są wyśmienitymi magami, spośród wszystkich ras najszybciej regenerują swoje moce magiczne, są, więc cenione pośród elfów. Nie lubią ludzi, nie mają do nich zaufania przez to nie wysłuchały mnie nawet. Myślę panie, że trzeba znaleźć kogoś, kogo one zechcą wysłuchać. Ale nawet wtedy nie wiadomo czy się zgodzą. To wszystko.
- Nie przyniosłeś mi dobrych wieści.- powiedział Voldelmort po raz drugi unosząc różdżkę.
- Ale przyniósł przydatne informacje. – rzekł Snape.
- Dlatego, możesz odejść chwilowo bez szwanku.
- Dziękuję panie – pożegnał się sługa, kłaniając się nisko.
- Na razie opóźniłeś swoją karę. Musisz znaleźć kogoś, kto ich przekona żeby się do nas przyłączyli. Możesz odejść i przekaż reszcie, że może tu wrócić. – powiedział Sam-Wiesz-Kto.
Śmierciożerca wyszedł z sali, a po chwili weszła reszta śmierciożerców, ponownie uklękła, a jeden z nich od razu wstał i zaczął mówić drżącym głosem. Chyba wiedział, co go czeka.
- Rozmawiałem z władcą dhampirów. Gdy złożyłem mu propozycję wpadł w gniew i wyrzucił mnie za drzwi.
- Złe wieści przynosisz. Możesz odejść. – rzekł Czarny Pan i, gdy ten zaczął się oddalać dopowiedział jeszcze – Nie zapomniałeś o czymś. Crucio.
Śmierciożerca zaczął się wić i krzyczeć z bólu. Po pięciu minutach Voldelmort cofnął zaklęcieł i pozwoliłby go wynieśli za drzwi.
- To czeka każdego, kto przyniesie mi takie wieści. - powiedział cicho Lord, a później krzyknął - Następny!
- Czarne Gobliny przyłączą się do nas.
- Dobre przynosisz wiadomości.
- To nie wszystko. Wezmą ze sobą Olbrzymie Pająki.
- Cudownie – uśmiechnął się Sam-Wiesz-Kto. - Możesz odejść, następny!
Wstało kolejny śmierciożerca
- Byłem u Jaszczuroludzi. Ich władca powiedział, że ujawnią się w odpowiednim momencie, pomagając jednej ze stron. Nie powiedział, której. – oznajmił
- Severusie, co o tym myślisz?
- Oni są nieprzewidywalni. Mogą stanąć po naszej stronie, równie dobrze jak się nam przeciwstawić. Musimy mieć się na baczności. Trzeba wysłać kolejnych posłów i dowiedzieć się czy nam pomogą czy nie.
- Słuchaj śmierciożerco. Weźmiesz sobie jeszcze dziewięciu innych do pomocy i wyruszysz tam jeszcze raz. Masz się konkretnie dowiedzieć, czy akceptują przymierze ze mną. Jasne?
- Tak Panie.
- Możesz odejść. Następny.
Powstał już ostatni z klęczących śmierciożerców.
- Panie rozmawiałam z przywódcą Społeczności Wilkołaków zgodził się by się do nas przyłączyć, ale żąda rozmowy z tobą.
- Przekaż mu, że się zgadzam. Nie przybędzie do mojego zamku jak najwcześniej. Możesz odejść. Bella możesz już wyjść.
Śmierciożerca wyszedł i zostawił ich samych. Po chwili to samo zrobiła Bella.
- Panie na razie masz za małą armię, żeby wypowiedzieć wojnę czarodziejskiemu światu.
- Poczekaj Severusie. Będzie więcej sprzymierzeńców.
- Łowcy Ci kategorycznie odmówili. Na razie to masz Nekromantów, ale tylko w wypadku otwartej wojny. Czarnych do większych ataków. Nie wiesz, co zrobią Drowy, ale wątpię żeby do ciebie przystali, panie, ponieważ mają większą armię od twojej. Masz także do dyspozycji Ciemne Elfy, na razie jest osiemnastu, ale myślę, że reszta też się przyłączy. To duży plus, panie. Zapomnij lepiej o Sektoidach. One są bardziej po stronie dobra. Jaszczuroludzie byliby przydatni w walce, ale na razie nie masz od nich konkretnej odpowiedzi. Dhampiry ci odmówiły. Za to Czarne Gobliny zgodziły się i przybędą z Olbrzymimi Pająkami. Ta armia ci się przyda. Wilkołaki także pomogą, ale dopiero po tym jak z nimi porozmawiasz. Do tego masz jeszcze większość dementorów. Coś ominąłem.
- Nie Severusie. Wszystko jest tak jak powiedziałeś. Ale to nie koniec. Za niedługo pojawi się reszta posłów. Zobaczymy, jakie oni przyniosą wieści.
- Na to trzeba będzie poczekać do jutra, panie.
- Na razie mamy czas.
- Oby nam go nie zabrakło.
- Nie zabraknie. Nie martw się. To, co tu omawiamy ma zostać między nami
- Oczywiście.
- Jesteś moim najlepszym doradcą, więc liczę na ciebie.
- Nie martw się panie. Nie zawiedziesz się na mnie
- Oby. Możesz wrócić na swego domu.
- Żegnaj, panie.
Snape opuścił salę, a Voldemort jeszcze się chwilę zastanowił nad swoim planem i również wyszedł z Sali, aby porozmawiać z władcą wilkołaków.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:57, 21 Lis 2007    Temat postu:

Rozdział 12

"Miłosne szkolenie i prośba ochrony”



Potter stanął w miejscu jak zamurowany. Nie widział jeszcze kobiety o takiej urodzie. Była ona piękna, ale coś w niej napełniało dziwnym uczuciem. Potter nie wiedział, co mu się dzieje. - Nie martw się – powiedział Joe – nie tylko ty to przeżywałeś.
- Co? – zapytał tępo Harry
- To uczucie, które teraz zapewne czujesz.
- Skąd wiesz, co ja czuję?
- Też to kiedyś przeżyłem. Nie przejmuj się , do końca treningu u niej powinieneś się uodpornić.
- Ale co się właściwie ze mną dzieje?
- Ona się tobą bawi?
- Jak to bawi.
- Nie mogę ci powiedzieć dokładnie, bo to jest zabronione. Za to mogę ci dać parę rad.
- Słucham cię.
- Po pierwsze nie zgadzaj się na wszystko, co ci zaproponuje. Nie daj się podpuścić. Z nią się walczy bardzo dziwnie. Jest jedyna w swoim rodzaju. Nikt nie ma takiej mieszanki genów jak ona. Po drugie, musisz przypomnieć sobie to, czego cię uczyła Nagi. Ona walczy podobną bronią i także jest kobietą.
- Co to, że jest kobietą ma do treningu, przecież już uczyła mnie Nagi.
- Zrozumiesz z czasem. A teraz po trzecie i najważniejsze. – powiedział Joe, zawieszając głos
- No – powiedział zniecierpliwiony Harry
- Nie możesz się w niej zakochać.
- Że co?
- To, co słyszysz. Staraj się o niej nie myśleć jak o kobiecie. Tylko jako nauczycielkę. Rozumiesz?
- Pewnie. Dam sobie radę.
- Oby. – powiedział Joe
Po chwili doszli do drzewa, pod którym stała Lisa. Harry nie przypuszczał, że będzie ona aż tak piękna. Chyba go czeka trudne zadanie. Miała idealne kształty. W żadnym miejscu nie było ani za dużo ani za mało ciała. Śliczna, delikatna i gładka twarz dziewczyny przyozdabiał tajemniczy, lecz wesoły uśmiech. Była w krótkiej sukience, która ukazywała nienaganny kształt nóg Lisy. Ale nie to było najlepsze. Harry, który przeważnie spotykał dziewczyny o normalnych kolorach włosów (z wyjątkiem Tonks oczywiście) bardzo się zdziwił widząc jak cudownie może wyglądać różowawy kolor długich do ramion włosów.
- Potter, żyj. – powiedział Joe
Harry zreflektował się, że dziewczyna stoi (byli tego samego wzrostu) naprzeciwko niego z wyciągniętą dłonią, a on jest w nią wpatrzony z otwartymi ustami. Zaraz chwycił jej dłoń witając się. Patrzyli sobie w oczy. Po czym Zloty Chłopiec odwrócił wzrok nie mogąc wytrzymać spojrzenia piwnych oczu Lisy. Potter trochę się zmieszał, a ona tylko się uśmiechnęła.
- Lisa – przedstawiła się dziewczyna – a ty pewnie jesteś ten słynny Harry Potter?
- Tak to ja. Miło mi – odpowiedział Harry puszczając rękę dziewczyny.
- Wiesz – zwróciła się do Joe’ya – on wytrzymał spotkanie ze mną lepiej od ciebie.
- Dlaczego?- zapytał półsmok
- On przynajmniej spojrzał mi w oczy, a ty się do teraz tego boisz.
- Może to, dlatego, że jeszcze cię nie zna? – zapytał ironicznie Joe
Lisa się uśmiechnęła, nie zamierzała odpowiadać na to pytanie.
- Dobrze Joe, ty już możesz stąd odejść. On sobie da rady sam. Prawda Harry?
- Tak – Potter się otrząsnął, znowu się zapatrzył na nią, słuchając cudownego brzmienia jej głosu.
- Widzisz da sobie rady, możesz iść.
- Noo dobrze. Skoro on tak twierdzi to się ulatniam. – powiedział Joe i zaczął odchodzić – Do zobaczenia Harry
- Na razie – odpowiedział Potter
Lisa odczekała chwilę, aż Joe odejdzie, po czym powiedziała:
- No to zbieramy się. Najpierw idziemy do twego domu się przebrać, a potem zaczynamy trening. Prowadź.
- Już – odpowiedział Harry i poszedł do swego domu zabierając ze sobą Lisę.

- Ładnie tu – powiedziała Lisa z dziwnym grymasem na twarzy patrząc na jednopokojowy domek Harrego, który nie był w ogóle przystrojony. Na ścianie nie było żadnych obrazów, a na stole nie było ani jednego kwiatka.
- Ja tylko w nim mieszkam. Nic w nim nie zmieniałem, od kiedy się tu zjawiłem. – tłumaczył się Harry i wskazując na łóżko dopowiedział jeszcze – Usiądziesz?
- Chętnie. Ubranie masz na stole.
Harry podszedł do stołu i to, co na nim leżało bardzo go zdziwiło. Nie był to strój nadający się do ćwiczenia Biała koszula ze czarnym smokiem po prawej stronie, modne niebieskie jeansy, białe rękawiczki z wypisanym czarnym drukiem imieniem Harrego. Do tego czarne adidasy z Reeboka. Obok tego wszystkiego leżała jeszcze guma do włosów i nożyczki.
Harry stał z dziwną minął dość długo zastanawiając się, dlaczego akurat w takim ubraniu miałby ćwiczyć i po co mu są te nożyczki. Nie zamierzał się strzyc, podobały mu się takie włosy jak ma teraz, sięgające do ramion.
- Co się stało? – zapytała Lisa
- Eee na pewno wybrałaś dobry strój? – zapytał Potter
- Tak – odpowiedziała na pytanie, wstając z łóżka i podchodząc do Harry'ego, który poczuł jej zniewalający zapach i znowu na chwilę jego mózg był otępiały. Jednak nie trwało to długo, bo od razu zaczął to kontrolować. – ale zanim to ubierzesz muszę ci trochę obciąć włosy.
- Dlaczego?
- Ponieważ taki mam kaprys. Nie uczę żadnego mężczyzny, który ma długie włosy, więc musisz sobie wybrać.
- Co ma trening wspólnego z włosami?
- W sumie to nic, ale jak już mówiłam proszę cię abyś je ostrzygł – powiedziała to tak słodko, że Harry już prawie na to przystał, ale powiedział:
- Nie, wole długie włosy
Lisa zbliżyła się do niego, przejechała mu ręką po policzku i powiedziała przesłodkim tonem:
- Harry, proszę, zrób to dla mnie, na pewno nie pożałujesz.
Potter poczuł się dość dziwnie. Jej ręka wydzielała takie ciepło, że oddałby wszystko żeby tylko jej nie zdejmowała. Pamiętał, co Joe mu mówił żeby nie zgadzać się na wszystko, co ona zaproponuje, ale to w końcu jego włosy, więc może z nimi zrobić, co mu się podoba.
- Dobrze, zgadzam się. – powiedział w końcu Złoty Chłopiec
- Więc usiądź. A ja się wszystkim zajmę
Lisa wzięła nożyczki i szybko obcięła włosy Harry’emu.
- Skończyłam.
„Szkoda” pomyślał Harry. Chciałby żeby to jeszcze trochę trwało, ponieważ podobało mu się jak bawiła się jego włosami. Czuł wtedy przyjemne dreszcze.
- Możesz się przejrzeć w lustrze. – powiedziała dziewczyna o różowych włosach.
Harry wstał z krzesła i podszedł do lustra. Nie było źle. Można nawet powiedzieć, że wyglądał lepiej niż z długimi włosami. Te, które Lisa postawiła mu na gumie pasowały do niego. Nie wiedział, jakim cudem to zrobiła, ponieważ jego włosów w żaden sposób nie dało się poskromić.
- Przebierz się teraz.
- Dobrze – odpowiedział Potter – Eeeee. Może byś odwróciła wzrok?
- Dlaczego? – zapytała udająca zdziwienie Lisa – Masz coś, czego się wstydzisz?
- No nie, ale jednak wolałbym żebyś spojrzała gdzie indziej.
- Jak chcesz. – odpowiedziała Lisa i odwróciła się w drugą stronę.
Harry podszedł do stołu, zabrał z niego rzeczy i się przebrał.
- Dobrze. – powiedziała Lisa odwracając się – teraz trochę wyjaśnień.
- No nareszcie.
- Co chciałbyś wiedzieć?
- Kim ty jesteś?
- Hybrydą.
- Czym?
- Hybryda to osobnik powstały w wyniku skrzyżowania dwóch organizmów rodzicielskich należących do odrębnych ras, odmian, podgatunków lub gatunków
- Aha. Czego ty jesteś skrzyżowaniem?
- Ja trochę wybiegam od tej regułki.
- Dlaczego?
- Moja babka była wilą. Jej syn, a mój ojciec przechował ten gen, bo sam nie mógł być wilą, bo jest mężczyzną, poza tym był dhampirem. Matka była półelfką. Oprócz tego mam trochę genów Istot Pierwotnych. Ta mieszanka robi ze mnie to, czym jestem.
- Jak możesz być Istotą Pierwotną jak żadne z twoich rodziców nią nie było?
- A twoi byli?
Harry dopiero teraz zaczał się na tym zastanawiać. Jak to się stało, że jest Istotą Pierwotną? Jeżeli jego rodzice byliby Pierwotnymi, to z pewnością Bern by mu o tym powiedział. Poza tym na Pierwotnych zaklęcie uśmiercające nie działa tak jak powinno
- Nie wiem.
- Ale ja wiem.- Harry zdziwił się, skąd ona może to wiedzieć skoro on sam nie wie- Nie byli nimi, więc powiedz mi, dlaczego ty nim jesteś?
- Nie wiem? – powtórzył jeszcze raz Potter.
- Wytłumaczę ci to. Każdy istota myśląca, ma coś w sobie z Pierwotnych. To czy nią jest zależy od tego czy się to coś w niej obudzi. W umie obudziło się niecałe dziesięć procent. U ciebie jest to około dziewięćdziesięciu.
- A u Berna?
- Bern jest synem dwojga Pierwotnych. Jego Pradziad założył nasze Bractwo. Dzieci Istot Pierwotnych rodzą się w stu procentach takie samo jak oni. Twoje dzieci na przykład będą miało gdzieś czterdzieści procent szans, że będą takie jak ty.
- Aha – powiedział Złoty Chłopiec, rozmyślając nad tym, co usłyszał.
- Dobrze. Koniec tego tematu. Zaczynamy przygotowanie do treningu. Chodź za mną – powiedziała Lisa i wyszła z domu Harrego.
On poszedł za nią. Dotarli do polany, na której rosło bardzo dużo słodko pachnących kwiatków.
- Tu będziemy ćwiczyć. - powiedziała Lisa
- Ale czego będziemy się uczyć? – zapytał Harry
Lisa podeszła do jakiegoś drzewa, pod, którym leżały pałki.
- Masz – rzuciła mu dwie z nich.
Potter spojrzał na nie. Nie były drewniane, ale z jakiegoś bardzo twardego i bardzo lekkiego materiału. Miały około pięćdziesięciu centymetrów i były białe.
- Oficjalnie mam cię nauczyć władać tą bronią, ale pouczę cię z mojej specjalności, czyli magii miłosnej znanej tylko wilom
Harry uśmiechnął się, bo już dawno nie używał magii.
- Nagi już cię uczyła, więc nie powinieneś mieć kłopotu z tymi pałkami.
- W sumie to tak.
- A więc zaczynamy.
Zloty Chłopiec nie zdążył się zorientować, a Lisa już ruszyła do ataku. Przez kilka minut tylko się bronił, ale później próbował już sam atakować. Zawsze, kiedy już mógł ją uderzyć nie potrafił tego zrobić. Gdy na nią spoglądał czuł, że to, co robi jest złe i cofał rękę. Za każdym razem żałując, że ją cofnął, ponieważ ona wykorzystywała jego niepewność bez skrupułów.
Bardzo przeszkadzało mu ubranie, w którym ćwiczył. Nie nadawało się ono do walki i Harry nie wiedział, dlaczego każe mu w nim ćwiczyć. Strasznie było w nim ciepło, a po za tym szybko się brudziło. Tydzień później po jednym z treningów zapytał się Lisy, dlaczego musi nosić ten strój, a ta mu odpowiedziała:
- Są czasem takie dni, w których nie spodziewamy się, że będziemy walczyć. Wtedy właśnie ubieramy się normalnie. Musisz się przyzwyczaić do tego, że nie zawsze jest czas na przebranie się i trzeba walczyć z wrogiem w tym, co ma na sobie. Ja wybrałam taki strój, ponieważ uważam, że świetnie w nim wyglądasz.
Harry zarumienił się lekko, ale już o nic nie pytał. W głowie miał tylko jedną myśl „Podobam jej się w tym stroju”. Ćwiczyli dalej.
Mimo dwumiesięcznego treningu nie potrafił przełamać się i ją uderzyć, ale obronę za to miał opanowaną do perfekcji. Gdy po tych dwóch miesiącach Lisa powiedziała mu, że mogą przejść do kolejnej fazy ćwiczeń tzn. magii, chłopak odetchnął.
- Nie masz, z czego się cieszyć – powiedziała mu Lisa - zrobię z twojego mózgu sieczkę.
- Jak to?
- Moja magia polega na wydobywaniu emocji z człowieka i nadawaniu im takiego charakteru, jaki ja chcę. Nie wiem czy to wytrzymasz.
- Wytrzymam. Nie martw się.
- No, więc zaczynamy. Na początek nauczę cię wyczytać w myślach jakieś osoby, co o ciebie myśli. Na razie za pomocą dłoni, ale mam nadzieję, że z czasem nauczysz się bez pomocy rąk.
- powiedziała Lisa – Podejdź do mnie.
Harry podszedł bliżej. Stał naprzeciwko swojej nauczycielki
- Połóż rękę na mojej twarzy tak żeby kciuk był pod uchem a początek palca środkowego na skroni. – Harry zrobił to, o co prosiła – Teraz wypowiedz zaklęcie Frodit, myśląc o tym, że chcesz wejść w umysł ofiary, czyli aktualnie mój.
- Frodit - powiedział Harry skupiając się z całej siły na tym, co mu powiedziała Lisa. Lecz nic się nie stało.
- Nie martw się, spróbuj jeszcze raz.
Harry próbował cały dzień bez efektu. Potem drugi, trzeci, czwarty, ale nic to nie dawało. Piątego dnia Lisa powiedziała:
- Chyba musisz zobaczyć jak to działa. Pokaże ci.
Mówiąc to położyła ręce na twarzy Harry'ego w taki sam sposób, jaki on to robił, ale do tego patrzyła mu jeszcze głęboko w oczy.
- Frotid - powiedziała zaklęcie
Harry, chociaż chciał nie mógł odwrócić wzroku. Nie mógł się już nawet ruszyć. Patrzył tylko w jej oczy jak zahipnotyzowany. Czuł, że ktoś grzebie w jego głowie. Ręce Lisy robiły się coraz cieplejsze rozpalając mu głowę, ale to było przyjemne ciepło. Harry zaczął opadać z sił. Głowa robiła się coraz cięższa. Nad resztą ciała już nie miał kontroli. Zamknął oczy i wszystko ustało. Był ogromnie wyczerpany. Upadł na ziemię, nie umiejąc się podnieść. Zasnął.




Obudził się, a wokół niego było ciemno. Podnosząc się z ziemi, usłyszał czyjeś głosy dochodzące z prawej strony. Poszedł w tamtym kierunku. Im był bliżej głosów tym stawało się jaśniej. Zobaczył, że owe światło dają pochodnie umieszczone na ścianie w tunelu, w którym się aktualnie znajdował.
Gdy tunel się skończył zobaczył starego człowieka siedzącego na tronie, który wyraźnie na coś czekał. Na około niego palił się ogień, który raz był większy, a raz mniejszy. Po chwili zauważył Harry’ego. Spojrzał na niego swoimi oczami, a Potter się wystraszył. W jego oczach dało się zobaczyć palący się płomień.
- Podejdź tu – powiedział starzec.
Harry rozejrzał się na około siebie, zamierzał uciec z powrotem do tunelu. Gdy się obrócił zobaczył tam trzech mężczyzn z wyciągniętymi mieczami. Wiedział, że nie ma wyboru i musi podejść do staruszka. Gdy zaczął się zbliżać do starca ogień przygasł. Teraz mógł zobaczyć go dokładnie. Miał szaro-białą brodę do pasa. Ubrany w czarną togę, która była lekko popalona. Obok niego stała drewniana laska, na której zapewne się podpierał.
- Wiesz gdzie jesteś Harry Potterze? – zapytał starzec
- Nie.
- To są wrota piekieł. Najgorsze miejsce, jakie może istnieć.
Harry'ego zatkało. Zastanawiał się, co to znaczy. Czyżby umarł?
- Nie, Harry Potterze nie umarłeś, ale gdybyś nie był Pierwotnym nie miałbyś szans na przeżycie takiej penetracji umysłu.
- W takim razie, co tu robie?
- Skorzystałem z okazji, że akurat tutaj jesteś tzn. w zaświatach i przyprowadziłem cię do siebie, aby z tobą porozmawiać
- Na jaki temat?
- Na temat mojego ostatniego wnuka chodzącego po ziemi.
- Nie rozumiem? Kim ty w ogóle jesteś?
- Wytłumaczę ci. Jestem Władcą Piekieł. To ja stwarzam demony i opętuję nimi ludzi.
- Jesteś Szatanem?
- Nie Lucyfer zajmuje się osądzaniem ludzi, ale mniejsza z tym. Kiedyś żyłem na świecie jako zwykły Pierwotny. Ale z czasem zacząłem źle postępować. Nie będę ci mówił, co dokładnie zrobiłem. Byłem tak zły, że nawet Szatan postanowił mnie ukarać, co też zrobił osadzając mnie na tym miejscu. Nie mogę się stąd ruszyć. Muszę dla niego tworzyć demony i opętywać ludzi, aby oni trafiali do Piekła. Będę tu siedział, aż po wsze czasy, jednak nie to jest najgorsze. Gdy jeszcze żyłem na tamtym świecie miałem mnóstwo dzieci. Nie byli oni tacy źli jak ja. Co mnie bardzo denerwowało, więc jeżeli już byli dostatecznie mądrzy i umieli podejmować decyzję, po której stronie chcą stanąć. Jeżeli nie była to moja strona to wyzywałem ich na pojedynek. Zabijając po kolei każdego. Gdy już się tutaj dostałem Szatan ukarał mnie jeszcze w jeden sposób. Zaczął zabijać moje dzieci w takim momencie żeby trafiali na Dno Piekieł. Wybił już prawie wszystkich. Ostatni został, ale podejrzewam, że go też będzie chciał uśmiercić.
- Co ja mam z tym wspólnego?
- Chodzi mi o to żebyś go ochronił.
- Ja? Przecież ja nic nie potrafię.
- Po szkoleniu już będziesz dostatecznie silny, a jeszcze dostaniesz moc ode mnie.
- Kim on jest? Dlaczego miałbym go chronić, przecież sam byś go zabił, gdybyś tylko żył.
- Tak by było kiedyś. Pobyt tutaj wiele mnie nauczył.
- Kim on jest? – powtórzył pierwsze pytanie Harry
- On jest czarodziejem. Dokładne informacje dostaniesz po ukończeniu szkolenia. Więc jak będzie?
- Jaką moc dostanę? – rzedł Potter. Wiedział, że odmowa nie wchodzi w grę. Spojrzał jeszcze na trzech mężczyzn stojących niedaleko niego z mieczami, po czy Władca odpowiedział:
- Moją moc. Władanie demonami. Panowanie nad ogniem. Moc wywołania cierpienia w drugim człowieku i jeszcze parę drobnych umiejętności.
Harry zastanowił się chwile, po czym spytał o coś jeszcze:
- Na jak długo będę ją miał?
- Do śmierci mego potomka. Jak chcesz możesz sobie wziąć kogoś do pomocy. Ale tylko jednego. Jeśli będziesz miał jakieś większe problemy daj mi znać. Wypuszczę z otchłani Cerbera razem z Hell Hundami*.
- Powiedzmy, że się zgadzam. Jak mam się z tobą skontaktować?
- Na wskazującym palcu u lewej ręki będziesz miał znak szatana, trzy szóstki. Wystarczy, że dotkniesz nim swojej blizny i się przeniesiesz do mnie. Gdy tu jesteś nie możesz umrzeć, więc to może być dla ciebie jedyny ratunek w chwili śmierci.
- Przecież ja i tak nie umrę.
- Jest sposób na zabójstwo Pierwotnych.
- Jaki?
- Jeśli ktoś przebije ci bębenki w uszach i w ciągu dwudziestu minut zabije cię w jakikolwiek sposób to umrzesz.
- Aha. A co do tego znaku to nie ma mowy żeby wszyscy w Hogwarcie i świecie czarodziejskim myśleli, że jestem satanistą nosząc znak szatan na palcu.
- Nie martw się będzie on niewidzialny dla większości otoczenia.
- Ulżyło mi.
- Więc zgadzasz się?
- A mam wybór? – zakpił Potter
- Podejdź do mnie przekażę ci moc.
Harry zbliżył się do tronu. Starzec położył mu rękę na głowie powodując u niego olbrzymi ból. Większy nawet od Cruciatusa. Złoty Chłopiec nie wytrzymał tego. Zemdlał.




* Piekielny Pies


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrys
Administrator


Dołączył: 02 Maj 2007
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:11, 11 Gru 2007    Temat postu:

Matko, ale ty masz talent... pozazdrościć można Smile Fanfick jak zwykle zajefajny.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 0:00, 18 Lut 2008    Temat postu:

Rozdział 13 „Powrót na Privet Drive”



- Harry. Harry żyjesz? – zapytał się go przestraszony głos dziewczyny.
Leżał na ziemi. Głowa go strasznie bolała. Nie otwierał oczu, ponieważ były one jakieś ciężkie.
Próbował odpowiedzieć, lecz nie był jeszcze w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Lisa złapała go za tył głowy, otworzyła mu usta i wlała do nich jakiś płyn. Po dziesięciu minutach Potter zaczął dochodzić do siebie. Próbował podnieść się na łokciach, ale wciąż miał za mało siły. Postanowił jeszcze trochę odpocząć. Lisa uklękła obok niego w taki sposób, że jego głowa spoczywała na jej kolanach. Zaczęła delikatnie głaskać jego głowę. Harry’emu bardzo się to podobało, lecz nie trwało to długo, ponieważ zasnął.



- Co z nim teraz zrobimy? – zapytała Alexis – jest za młody żeby przebywać w tym lesie. Może powinniśmy jeszcze trochę poczekać?
Słuchające piątka postaci zastanawiała się, co powiedzieć. Pierwszy powstał człowiek w czarnej szacie. Była to kobieta, która przemówiła:
- Można by tak zrobić. Ale szkoda tego, co on się tu nauczył. Trzeba by mu podać jakiś eliksir na stratę pamięci, aż znowu do nas wróci. – powiedziała i usiadła.
- A co wy o tym myślicie? – zapytała Alexis i spojrzała na pozostałą czwórkę.
- Mnie to nic nie obchodzi – oznajmił Czerwony – zróbcie z nim, co uważacie za słuszne.
- Jak możesz tak mówić – powiedziała Żółta – Potter jest stworzony po to żeby pomóc nam wygrać tę wojnę z Księciem, a ty mówisz, że nic cię to nie obchodzi.
- Ja uważam – powstał Biały – że Harry, powinien wrócić na kilka dni do swojego świata. Wtedy odpocznie.
- Też tak uważam – powiedział Niebieski
- Nie ma mowy – krzyknęła Przewodnicząca Rady – Nigdy nikt nie opuścił Lasu, przed zakończeniem treningu…
- No to chyba to będzie pierwszy raz – powiedział wchodzący do pomieszczenia Bern. – Harry musi mieć parę dni przerwy. Zaraz po treningu z Lisą wróci na kilka dni do swego świata.
- Nigdy w życiu – powiedziała Alexis – to ja jestem Przewodniczącą Rady i to ja mam decydujący głos.
- Nie tym razem.
Alexis chciała się dalej kłócić, ale przerwał jej Niebieski, a że był on bardzo stary nie wypadało mu przerywać.
- Bern – zaczął – rozmawiałeś już z Lisą?
- Tak
- I co?
- Powiedziała, że nie uczyła go magii, tylko trzymała się zwykłego programu, a on w pewnym momencie zemdlał.
Stojący na drzewie chłopiec uśmiechnął się do siebie, ponieważ obserwuje wszystkie treningu Harry’ego i wiedział, że nie było tak jak to powiedziała Bernowi Lisa. Nie wiedział tylko, dlaczego ich okłamywała.
- A więc postanowione – powiedział Czerwony i wyszedł z pomieszczenia.
Reszta poszła za nim, zostali tylko Alexis i Bern.
- Wiesz, że to niebezpieczne posyłać go z powrotem do jego świata?
- Tak wiem, ale nic w dzisiejszych czasach nie jest bezpieczne. Poza tym chłopak jest wytrzymały. Da sobie radę.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. To twój ostatni krewny, ty się nim opiekujesz, więc uważaj.
- Wiem, co robię, nie martw się. – powiedział Bern wychodząc powoli z pomieszczenia. Zanim jeszcze wyszedł powiedział – Ale w jednym nie masz racji.
- W czym?
- Mam jeszcze jednego krewnego.
- Kogo?
- Poznasz go z początkiem września. – powiedział i wyszedł, a chwilę później to samo zrobiła Alexis



Harry otworzył oczy i zobaczył przed sobą Lisę.
- Co się stało? - zapytał
- Zemdlałeś.
- To pamiętam, ale co później?
- Spałeś, dopiero teraz się obudziłeś.
- Dlaczego mnie wszystko tak boli?
- Nie wiem. Harry mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Nie mów nikomu, że uczę Cię magii?
- Dlaczego?
- Ponieważ Alexis powiedziała, że nie mam cię uczyć.
- Jak sobie życzysz.
Harry zamknął oczy i zaczęło mu się wszystko przypominać. Rozmowa ze staruszkiem. Przekazanie mocy. Wielki ból. Otworzył oczy i spojrzał na swój palec. Był na nim znak „666”. „A więc to nie był sen” pomyślał. Spojrzał na Lisę, wyglądała na wystraszą.
- Co ci jest?
- Bałam się o ciebie. Mogłeś się już nie obudzić.
- Ale nic się nie stało.
- Mięliśmy szczęście. Chyba trochę przesadziłam próbując włamać się do twego umysłu.
- Nie przejmuj się tak tym. Pomożesz mi stanąć??
- Oczywiście.
Harry z drobną pomocą wstał. Dziwnie się czuł. Z początku cała siła z niego wyparowała, ale po chwila cała energia do niego wróciła.
- Wracamy do treningu? – zapytał
- Już? – odpowiedział Lisa – przecież dopiero co byłeś umierający.
- Ale już jest dobrze, możemy zaczynać?
- Jak chcesz to możemy. Wiesz co masz robić?
- Pewnie.
Harry podszedł do Lisy, położył jej dłonie na twarzy i powiedział zaklęcie. Lecz i tym razem nic się nie stało. Próbował jeszcze cztery razy, ale dalej nic. W końcu kazała mu przestać. Usiadła na trawie i zaczęła się zastanawiać. Po kilku minutach podniosła się i powiedziała:
- Wiem dlaczego ci to nie wychodzi.
- Czemu? – zapytał Harry
- Żeby używać tych czarów trzeba mieć w sobie krew wil, więc to nie ma sensu byś dalej trenował.
- Aha. Poczekaj chwilę.
Harry podszedł do miejsca gdzie miał torbę ze swoimi rzeczami i wyciągnął z niej sztylet podarowany mu przez Nagi. Wrócił z nim do Lisy.
- Co chcesz z tym zrobić?- zapytała ze strachem Lisa
- Myślałem, że to jasne. – odpowiedział - bractwo krwi.
- Chyba żartujesz.
- Nie – powiedział Potter i przejechał sobie sztyletem po nadgarstku – teraz ty.
Lisa wzięła od Harry’ego sztylet, popatrzyła na niego niepewnym wzrokiem i po chwili sama przecięła sobie nadgarstek.
- Daj rękę – powiedział Złoty Chłopiec.
Lisa podniosła rękę i przyłożyła do reki Harry’ego. Po chwili chciała ją oderwać, ale gdy tylko ruszyła nadgarstkiem, to zaczął ją strasznie boleć. Potter stał z kamienną minął, nawet nie mrugnął, patrzył tylko na swoje ręce jakby na coś czekając. Po chwili na około połączenia ich dłoni pojawiła się złota obręcz, po czym ich dłonie same się oderwały ich dłonie. Spojrzał na swoją rękę, dalej krwawiła, ale jakby zaczynała już przestawać. Powoli krew znikała i pojawiła się blizna. Ból znikł. Jednak nadgarstek Lisy dalej krwawił. Na jej twarzy był grymas wielkiego bólu. Zaczęła się robić coraz bledsza. Złoty Chłopiec podszedł do niej w odpowiednim momencie. Gdyby nie to z pewnością przewróciłaby się, a tak złapał ją i położył delikatnie na ziemi, urwał kawałek swojej koszuli i obwiązał nim nadgarstek Lisy.
- Nic ci się nie stanie, nie martw się- powiedział
- Mam nadzieję.
- Zaśnij na chwilę to ci pomoże.
- Masz rację.
Harry zdjął koszulę i podłożył ją pod głowę jej tak żeby miała ona wygodnie. Po chwili usnęła. Usiadł na ziemi czuwając przy niej. Po kilkunastu minutach przyszedł Bern.
- Co tu się stało? - zapytał
- Nieważne – odpowiedział Potter – jeśli chcesz coś od niej to musisz poczekać aż się obudzi.
- Nie, mam wiadomość dla ciebie.
- Więc słucham.
- Gdy skończysz aktualny trening czeka cię powrót na Privet Driver.
- Co? Nie chcę.
- Nie masz wyboru. Po twoim ostatnim omdleniu postanowiłem, że przyda cię się trochę przerwy.
- Ale przecież ja nie… - zaczął tłumaczyć Harry, ale przypomniał sobie, że obiecał Lisie, że nie będzie nic na ten temat mówił –… eeee jestem jeszcze gotów na powrót.
- Decyzja już zapadła.
- Na jak długo miałbym tam wrócić?
- Na parę dni, może tydzień? Zależy od ciebie.
- Jak to ode mnie? Ja nie chcę tam wracać.
- Ale i tak wrócisz. Jak będziesz się dobrze zachowywał to powrócisz do Lasu.
- Dobrze
- Ja muszę już iść – powiedział na dowidzenia Bern i odszedł.
Po kilku minutach obudziła się Lisa. Wstała i powiedziała:
- Już mi jest lepiej.
- Pokaż nadgarstek – rozkazał.
Lisa odwinęła kawałek koszuli ze swej ręki i ukazał się jej zabliźniony już nadgarstek.
- Strasznie szybko się zagoiło – zaczęła.
- Powinnaś się cieszyć, a nie narzekać – powiedział Harry schylając się po swoją koszulę i ubierając ją. – To, co możemy spróbować ponownie?
- Oczywiście- odpowiedziała.
Harry przyłożył po raz kolejny ręce do jej głowy i wypowiedział zaklęcie. Tym razem jednak coś się stało. Zaczął widzieć siebie oczami Lisy, przez głowę przebiegały mu jej myśli, ale rozumiał z nich tylko pojedyncze słowa i wszystko to działo się bardzo szybko.
- Gratulacje. – powiedziała Lisa, gdy już skończył – udało ci się. Chyba zacznę blokować swój umysł przed tobą. Z czasem będę ci podstawiać fałszywe uczucia, a ty będziesz musiał umieć je rozpoznać.
Harry i Lisa ćwiczyli dalej. Opanowanie tej sztuki trwało krótko, po znieważ Lisa doszła do wniosku, że mają mało czasu i Bern zacznie coś podejrzewać. Będzie, więc musiał dopracować sobie to dokładnie w szkole.
- Następne ćwiczenie jest następujące. Musisz nauczyć się oczarować drugą osobę. –powiedziała Lisa
- W jaki sposób?
- W taki. – odpowiedziała Lisa i zaczęła mamrotać coś pod nosem, a Harry'emu zaczęła się ona coraz bardziej podobać. Po chwili nie był już w stanie się opanować. Całą swoją siłą woli próbował ustać w miejscu i nie rzucić się na nią, która już skończyła mamrotać i patrzyła wprost na Pottera swoim pięknymi oczami. Harry nie wytrzymał, zrobił krok do przodu, ale w tym momencie Lisa powiedziała: „Koniec” i wszystko ustało.
- I co podobało się? – zaczęła
- Coś ty mi zrobiła? – odpowiedział.
- Wmówiłam ci różne rzeczy na temat mnie. Zmieniłam w twoich oczach swój wizerunek.
- Naucz mnie tego.
- Po to tu jestem. Zaczynamy.

No i zaczęli, Potter i Lisa ćwiczyli jeszcze kilka podobnych miłosnych zaklęć i uroków, jak również ważyli parę eliksirów. Harry w końcu zaczął uczyć się magii, z którą nie miał styczności przez długi okres czasu.



- No to kończymy, bo za chwilę zjawi się tu Bern – powiedziała Lisa, ponieważ mieli podsumowanie tego czego nauczył się Harry - trzeba robić pozory nauki walki pałkami.
- Dobrze – odpowiedział.
- Tylko pamiętaj – powiedziała podając mu pałki – to czego cię tu uczyłam wymaga jeszcze dużo treningu. Nie da się tego nauczyć od tak. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Ma nadzieję, że to rozumiesz??
- Jasne. – odparł – zaczynamy ćwiczyć walkę
- Oczywiście – rzekła i zaczęli powtarzać to, czego nauczyli się na początku treningu.
Po dłuższej chwili przyszedł Bern:
- Cześć wam. Zaczynacie już ten sprawdzian, bo Harry musi się pośpieszyć.
- Tak, tak, już zaczynamy – powiedziała.
Wila zaatakowała Harry’ego, który dzielnie się bronił. Nawet po takim długim okresie spędzonym z Lisą i dowiedzeniu się, na czym polega jej prawdziwa siła, nie był w stanie jej uderzyć. Nic, więc dziwnego, że po godzinie walki Złoty Chłopiec leżał na trawie zupełnie bezbronny.
- Dobrze Harry zdałeś. Możesz się już pożegnać z Lisą. Ja poczekam trochę dalej. – powiedział Niedźwiedź
- Okej
Bern oddalił się na kilkanaście metrów, a Harry podszedł do swej nauczycielki chcą się z nią pożegnać. Ona się odwróciła i spojrzała na niego. Był w opłakanym stanie po ich ostatniej walce. Pełno siniaków, lewa ręka cała poodzierana, a z prawego kącika ust płynęła krew. Lisa przejechała Harry'emu ręką po twarzy, łapiąc go delikatnie za podbródek.
- Przepraszam za te siniaki – powiedziała
- Nie ma sprawy, przeżyje.
- I za tą krew na wardze.
- Nic się nie stało.
- Pomogę ci się jej pozbyć. – powiedziała i pochyliła się nad Harrym. Rozmazując mu delikatnie krew z ust po całej reszcie wargi swoimi ustami.
- Dowidzenia – oznajmiła i odeszła.
Harry stał jak wryty – dopiero teraz zdał sobie sprawę, że pocałowała go jedna z piękniejszych istot na tym świecie. Uśmiechnięty obrócił się, wziął swoją torbę i poszedł w kierunku Berna.
- Miłe pożegnanie- zaczął.
- Jeszcze jak – odparł Potter.
- Wszystkie swoje rzeczy możesz tu zostawić, ponieważ do tygodnia powrócisz?
- No tak, ale powiedz mi jak to się dzieje, że te rzeczy mi się to nie zniszczą ze starości, przecież te siedem dni w moim świecie to cała wieczność tutaj?
- To jeszcze nikt nie powiedział ci jak tu działa czas?
- Poza tobą to nikt?
- No to posłuchaj? W tym lesie czas płynie dokładnie tak samo jak na zewnątrz. Jednak w chwili, gdy jest jakieś ważne wydarzenia czas tutaj się zatrzymuje. Teraz tym wydarzeniem jest twój trening.
- Aha
- Ale to nie wszystko. Tutaj nie trzeba jeść, pić, spać itp. Ponieważ, tak jak już ci kiedyś mówiłem tutaj czas nie płynie, więc nikt się nie starzeje.
- Nie rozumiem. To on płynie w końcu, czy nie.
- W tym lesie się nie starzejesz, więc logicznie rzecz biorąc czas jest zatrzymany. Rozumiesz?
- Tak.
- Ale jednocześnie on płynie w tym sensie, że mijają godziny, miesiące i lata normalnie, chyba, że ktoś wstępuje do Bractwa i przechodzi trening, wtedy żeby nie marnować czasu on nie płynie. Rozumiesz teraz?
- A więc to tak działa.
- No mniej, więcej.
Harry nawet nie zauważył, a już zbliżali się do wyjścia z Lasu. Doszli do drzewa, niedaleko którego się tutaj pojawili parę lat wcześniej czasu panującego w Lesie.
- No to co możemy ruszać – powiedział Bern
- Czekaj. Gdzie jest Portins?
- A właśnie. Prawie bym zapomniał. – Niedźwiedź zagwizdał, amstaf wybiegł z Lasu i podbiegł do olbrzyma.
- Portins – powiedział Harry i pies do niego podbiegł. Harry wziął go na ręce. - Dobrze możemy znikać.
- No dobrze. Nie muszę tam iść z tobą?
- Nie, dam sobie radę tylko powiedz mi jak mam się stąd wydostać?
- Zaraz to załatwię – powiedział Bern i podniósł rękę wskazując na Pottera , który po chwili zniknął.
Pojawił się w miejscu, w którym spotkał wielkoluda. Złoty Chłopiec poczuł się strasznie slaby, oczy mu się same zamykały, nie był w stanie utrzymać równowagi, a co dopiero Portinsa. Pies wyskoczył mu z rąk. Stracił równowagę. Nie wiedział, czemu tak się dzieje, był strasznie zmęczony. Leżał na ziemi bez ruchu, ledwo oddychał. Ostatnie, co usłyszał to kobiecy głos wołający jego imię „Harry”, potem stracił przytomność.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 0:01, 18 Lut 2008    Temat postu:

Rozdział 14 „Różne plany”


Otworzył drzwi do pomieszczenia, w którym znajdowali się oni. „Mistrz powiedział, że mam obudzić trzech” pomyślał. Sługa podszedł do łóżek, na których leżeli. Byli owinięci jakimś kokonem, wyglądało to jak pajęcza sieć, ale wiedział, że jest dużo trwalsze. Wyciągnął nóż z kieszeni i zaczął rozcinać pierwszy kokon. Gdy skończył już z trzecim z każdego kokonu wyskoczyła dziwna postać. Widział coś takiego po raz pierwszy w życiu. Nie wiedział, jakim cudem zmieścili się oni w takim małym kokonie. Mieli po około dwa i pół metra, a kokon miał nie więcej niż półtora. Zrozumiał to po chwili, gdy zauważył, że oni się jeszcze rozwijają. Ich palce robią się dłuższe, mięśnie zaczynają nabierać kształtów i ciągle rosną. Po chwili się wszystko skończyło. Dwóch z nich miało po trzy metry wysokości, rękę tak wielka jak noga przeciętnego człowieka i byli blondynami z niebieskimi oczami, a trzeci był raczej był niższy, chudszy i był brunetem z brązowymi oczami. Jedno, co ich łączyło to lekko zielonawy kolor skóry. Brunet machnął rękami lekko w górę i na każdym z nich pojawiło się zielone ubranie i miecz przy pasie. Człowiek, który ich zobaczył miał nieprawdopodobne szczęście, ponieważ rzadko, kto oglądał taki obrazek. Brązowooki zrobił krok do przodu i przemówił:
- Dlaczego nas obudziłeś
- Mistrz ma dla was zadanie – odpowiedział sługa
- Jakie?
- On wam powie. Mam was do niego zaprowadzić.
- Prowadź
Sługa wyszedł z pomieszczenia, a trójka Driadorów za nim. Szli w ciszy aż doszli do gabinetu Mistrza. Człowiek zapukał i wszedł wraz z nimi.
- Mistrzu przyprowadziłem ich
- Dziękuję, możesz odejść Vinny – odpowiedział Mistrz, po czym sługa opuścił gabinet.
Ciemnowłosy wystąpił z szeregu i powiedział:
- Dlaczego kazałeś nas obudzić?
- Mam dla was zadanie.
- Jakie?
- Została obudzona driada i musicie ją znaleźć
- Nie mogłeś wysłać zwykłych Łowców – powiedział jeden z dwóch blondynów stojących z tyłu
- Cisza. Nie odzywaj się niepytany. – powiedział brunet i po chwili zwrócił się do Mistrza – ale zadał dobre pytanie. Dlaczego nie wysłałeś zwykłych Łowców?
- Nie mogę sobie pozwolić na błąd. Poza tym nie możemy jej zlokalizować.
- Przecież mamy wszędzie ludzi. Na pewno ktoś o tym wie.
- Spokojnie Tagev. Nie wiemy gdzie ona jest. Dowiedzieliśmy się tego od Wyroczni. Sama do nas przyszła Powiedziała, że została obudzona driada oraz, że będziemy mieli z nią problemy. Wysłałem ludzi do Unitex. Była tam wpisana nowa driada, bez imienia i miejsca urodzenia. Jedyne, co było wpisane to osoba, z którą została połączona.
- Kto to był? – zapytał drugi ze stojących osobników w tyle
- Eon nie wtrącaj się. – powiedział Tagev.
- Nie wiem czy będziesz zadowolony, gdy się dowiesz, kim on jest – powiedział Mistrz.
- Mów! – rozkazał.
- Pamiętasz dziewczynę, która z tobą polowała na Vlada?
- Tak. To było jakieś dwadzieścia lat temu.
- Dokładnie dwadzieścia dwa lata, to właśnie jej syn jej wybawicielem tej driady.
- Niemożliwe. – powiedział zaskoczony Tagev
- Ale prawdziwe. – odpowiedział Mistrz
- Nie zabije jej. Wiesz, że nie zrobię tego.
- Wiem o tym. Nie chce jej zabić. Przecież Potter może nam się przydać. Musicie ją tylko odnaleźć, schwytać i przyprowadzić do mnie. Ja ją uśpię i zamknę w drzewie.
- A jeżeli będzie stawiała opór.
- Macie ją dostarczyć żywą. Nie wiem jak tego dokonacie. Taki jest rozkaz. Możecie się rozejść.
Dradorowie wyszli z gabinetu, a po chwili wpadł do niego sługa.
- Czego chcesz Vinny – zaczął Mistrz
- Przepraszam panie, ale mam ciekawe wiadomości.
- Słucham?
- Do Hogwartu chce pójść pewna istota.
- Jaka?
- W podaniu pisze półelf, ale wątpię żeby nim był.
- Dlaczego?
- Coś mi się z nim nie zgadzało i sprawdziłem naszą kartotekę.
- I co?
- Nie było go w niej.
- Jak to?
- Albo mamy nieaktualną kartotekę, albo on nie jest półelfem.
- Trzeba to sprawdzić. Przyślij mi najlepszego Łowcy Elfów.
- Już to zrobiłem. Właśnie tu zmierza.
- Bardzo dobrze.
- Nazywa się Jack Dee.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść – powiedział Mistrz
- Witaj Panie, podobno mnie wzywałeś?
- Witaj Dee. Tak mam do ciebie zadanie.
- Słucham panie?
- Mój asystent – tu wskazał na Vinnego – powiedział, że brakuje mu kogoś w kartotece. Sprawdzisz, czy jest tym, za kogo się podaje, jeżeli nie jest musisz go przesłuchać i dowiedzieć się, kim jest i dlaczego się podaje za półelfa.
- A jeżeli jest?
- Wtedy zostawisz go w spokoju i złożysz mi raport. Dowiedz się czy jest uzdolniony. Później się zobaczy, co się z nim zrobi.
- Dobrze panie. Jak się nazywa? –zapytał Jack
- Vinny – powiedział Mistrz – udzieli ci wszelkich informacji posiadanych na jego temat. Możecie już odejść.
Obaj skinęli głowy i wyszli Mistrz pochylił się ponownie nad swoim listem, aby go dokończyć.
Po chwili skończył. Podpisał się jeszcze, wstał przywiązał do nogi sowy, która po chwili wyleciała przez okno.
- Oby się udało – powiedział Mistrz




Wyszedł przez drzwi wielkiej Sali za nim podążył wąż. Szedł powoli do swego gabinetu. Tam zapewne już na niego czekał przywódca Społeczności Wilkołaków. „Będę musiał jeszcze raz wezwać Severus, przyda mi się podczas tej rozmowy” myślał Voldelmort.
- Glizdogonie – powiedział, a po chwili biegł już za nim Pettigrew.
- Wzywałeś mnie panie? – zapytał Peter kłaniając się nisko.
- Tak – mówił Voldelmort, nawet się nie zatrzymując by spojrzeć na swego sługę – Skontaktuj się natychmiast z Severusem i powiedz mu, że będę go jeszcze dzisiaj potrzebował. Ma się stawić w moim gabinecie.
- Dobrze panie – powiedział i odszedł szybkim krokiem.
Voldelmort doszedł do swego gabinetu. Wchodząc do niego zauważył, że w środku nie czeka na niego przywódca Społeczności Wilkołaków tylko zwykły śmierciożerca.
- Co tu robisz – zasyczał Voldelmort
- Mam Ci przekazać panie, że przywódca pojawi się tu za parę minut, ponieważ jak wiesz dzisiaj jest pełnia i właśnie jest na łowach.
- Poczekam na niego. Ty już możesz odejść. – powiedział, usiadając za biurkiem.
- Mam jeszcze jedną sprawę – powiedział śmierciożerca ściągając maskę (ukazując swą twarz) oraz strój śmierciożercy.
Mógł mieć najwyżej dziewiętnaście lat, a miał już mnóstwo blizn na rękach i jedną na twarzy (po prawej stronie podbródka) oraz kilka na karku. Miał czarno-czerwone włosy. Po kilka kolczyków w każdym uchu i dwa pierścienie na każdej ręce. Oczy miały u niego kolor szary.
- Chciałbym zrezygnować z bycia śmierciożerca.
- Ależ oczywiście – zaśmiał się Voldelmort – może ci jeszcze Mroczny Znak mam usunąć.
- Po to tu przyszedłem.
- Proszę bardzo. Zwalniam cię. – powiedział Voldelmort, po czym podniósł różdżkę i wypowiedział zaklęcie – Avada Kadavra!
Zielony promień pomkną w stronę byłego śmierciożercy, jednak nie trafił go tylko rozdzielił się na dwa i jeden przeleciał po jednej stronie śmierciożercy, a drugi po drugiej. Voldelmort zaniemówił. Zastanawiał się, jakim sposobem jego zaklęcie nie trafiło tego człowieka. Za to były śmierciożerca nie był tym w ogóle zaskoczony. Spojrzał na swoje ramię, podwinął rękaw i po prostu zdarł sobie skórę w miejscu gdzie miał wypalony Mroczny Znak. Nie podłodze było mnóstwo krwi, w ręce trzymał spory kawałek swojej skory, który po chwili spłonął. Jednak nie to było najdziwniejsze, ale to, że zachowywał się tak jakby ramię w ogóle go nie bolało. Po chwili stało się coś, co jeszcze bardziej zdziwiło Voldelmorta. Jego skóra zaczęła się zrastać w niesamowitym tempie. Nie było już na nim Mrocznego Znaku.
- Dziękuję właśnie o to mi chodziło – powiedział były śmierciożerca i machnął ręką, aby znikła krew z jego ramienia oraz podłogi.
- Kim ty jesteś i jak to zrobiłeś.
- Nauczyłem się tego w szkole. W mojej uczą pożytecznych rzeczy.
- W jakiej szkole? - zapytał Voldelmort
- W Unitex należałem do grupy osób potrafiących pokonać każde zaklęcie znane przez ludzi.
- Jakim sposobem?
- Jesteśmy mutantami. Nie wiedziałeś o tym. Połączenie wielu gatunków istot myślących. Większość mojej grupy taka jest. Jestem jeden z kilku normalnych czarodziei.
- A kim ty jesteś?
- Chciałbyś się dowiedzieć. Nigdy ci nie powiem.
- Po paru godzinach tortur powiesz mi wszystko.
- Nic ci nie powiem, bo wychodzę. Żałuję, że wstąpiłem w twoje szeregi.
- Nigdzie stąd nie wyjdziesz. Tu jest rzucone zaklęcie antydeportacyjne, a chyba nie myślisz, że uda ci się pokonać mnie i całą resztę mojej armii.
- Wiem, że normalnie nie mam z tobą szans, ale chwilowo jestem od ciebie silniejszy, mimo tego nie zabiję cię. To nie jest moje zadanie, dlatego Cię opuszczę i pomogę temu człowiekowi, co ma cię zniszczyć. – powiedział były sługa Voldelmorta i podniósł prawą rękę, mówiąc - Portalos
Parę centymetrów przed ręką ucznia Unitex pojawił się okrągły portal, do którego wszedł i zniknął. Z portalu wyleciała jeszcze koperta i wpadła w ręce Tego-Ktoórego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Na kopercie było napisane. „To, czego jeszcze nie zdążyłem ci powiedzieć”, w tym momencie Tom Riddle zrobił najgłupszą rzecz, jaką mógł zrobić i otworzył kopertę. Błysło z niej oślepiające światło i wypadł list, na którym widniał napis „Dla ciebie to był tylko sen”. Voldelmort zapomniał całe to wydarzenie, zamiast niego były śmierciożerca wstawił mi inne, w którym zabił on jednego ze swoich sług, a ciało spalił. List po chwili znikł razem z kopertą. Czarny Pan usiadł za biurkiem i czekał na Przywódcę Wilkołaków, nie pamiętając tego, co się stało.



- Snape, jesteś tu? – Severus usłyszał głos Glizdogona w swoim kominku i podszedł do niego.
- Czego chcesz Pettigrew – odpowiedział Naczelny Postrach Hogwartu
- Czarny Pan Cię wzywa – odparł Peter
- Po co? Przed chwila od niego wróciłem. – zdenerwował się Snape, ale widząc, że Glizdogon go obserwuje natychmiast się uspokoił i udawał obojętność.
- Chce żebyś był przy nim, gdy będzie rozmawiał z Przywódcą Wilkołaków
- Powiedz mu, że będę u niego za pięć minut.
- Dobrze, ale nie każ mu na siebie czekać.
- Idź już Pettigrew.
Po trzech sekundach Glizdogon znikł. Snape dopiero przed chwilą zdjął ubranie śmierciożercy, a teraz znowu musi je ubierać. Nienawidził tego robić. Myślał, że jak Voldelmort stracił moc szesnaście lat temu to już nie będzie musiał przyodziać się w czarny strój, a jednak on powrócił i zbiera jeszcze większą armię niż kiedyś.
Naczelny Postrach Hogwartu usłyszał jakiś szelest, natychmiast obrócił się w tamtą stronę z wyciągniętą różdżką. Był gotowy do ataku, gdy zauważył, że to tylko sowa z listem. Podleciała do niego, on odwiązał list, a chwile później sowy już nie było. „Ciekawe, od kogo” zastanawiał się Severus, ale gdy tylko ujrzał pieczęć na kopercie natychmiast się dowiedział. To był list od Łowców, organizacji, do której Snape kiedyś pracował. Nie był jej członkiem, ale pracował w niej jako szpieg, za co mu płacili i zapewniali bezpieczeństwo. A trzeba wiedzieć, że Łowcy mieli znakomicie wyszkolonych ludzi. Severus bez otworzył kopertę, a z niej wypadł list napisany zielonym atramentem. Zaczął go powoli czytać.

Szanowany panie Snape.
Jak zapewne pan pamięta w czasach, gdy Czarny Pan terroryzował świat był pan naszym szpiegiem w jego szeregach. Doskonale pan wywiązywał się z swojej pracy, nie dając się przy tym złapać, tak jak większość naszych szpiegów w szeregach armii Czarnego Pana. Mamy dla pana kolejne zadanie. Jeżeli zechce pan z nami współpracować jesteśmy w stanie potroić pana zarobki. Otóż chcielibyśmy, aby po raz kolejny dostarczał nam pan informacji o poczynaniach Lorda Voldelmorta, jak i o tym, co dzieję się w Hogwarcie oraz o tym, jaki plan ma Dumbledore, aby przeciwstawić się Tom’owi Riddle. Mam nadzieję na pozytywną odpowiedź od pana i proszę pamiętać, że zapewniamy również panu bezpieczeństwo, co w tych czasach jest bardzo przydatne. Liczę na szybką odpowiedź.
W imieniu Łowców
Wielki Mistrz

Severus chwile się zastanowił i odpisał na list. Wiedział, że w tych czasach jest bardzo niebezpiecznie, i ochrona ze strony Łowców bardzo by mu się przydała, jednak z drugiej strony znowu by się musiał narażać. Postanowił zmienić warunek umowy z Łowcami. I tak też zrobił. Odpisał na list Mistrza, po czym udał się do Voldelmorta.




Rozległo się pukanie.
- Wejść – powiedział Voldelmort.
Drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł mężczyzna w brązowym kapturze.
- Witaj Lordzie – przywitał się na mężczyzna i zdjął kaptur ukazując swoją twarz.
Była to twarz człowieka upartego, który zawsze dąży do celu, jaki sobie na początku wyznaczył. I tak też było w rzeczywistości. Gabrich, bo tak właśnie nazywał się ów człowiek był Przywódcą Wilkołaków. Kiedyś był zwykłym czarodziejem, ale po tym ja został pogryziony przez wilkołaka zmienił się. Gdy wybrano go na Przywódcę Społeczeństwa Wilkołaków przyrzekł, że zrobi wszystko, co tylko będzie mógł żeby wilkołakom żyło się lepiej. I owa szansa nadarzyła się wraz z powrotem Czarnego Pana.
- Witaj – odpowiedział – Jesteś nowym przywódcą wilkołaków.
- Tak. Nazywam się Gabrich i przyszedłem tu z tobą się dogadać.
- Napijesz się czegoś? – zapytał Voldelmort, który wolał poczekać aż przybędzie tutaj, Snape.
- Nie. Zaczynajmy już rozmawiać. Mamy parę spraw do omówienia. – rzekł wilkołak
- A ja się napije – powiedział Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, po czym wstał od swego biurka, podszedł do barku, który stał przy ścianie i nalał sobie do literatki wytrawnego czerwonego wina. – Na pewno nie chcesz?
- Nie, dziękuje. – powiedział lekko podenerwowany Gabrich – Możemy już zaczynać?
- Skoro chcesz – odpowiedział Voldelmorta, siadając za biurko i biorąc malutki łyczek wina. Chwilę po tym powiedział – Jaką to sprawę chcesz ze mną omówić?
- Twój posłaniec powiedział mi, że chciałbyś nas widzieć w swoich szeregach. Ja się wstępnie zgodziłem, ale nie ma nic za darmo.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejdź – rzekl Sam-Wiesz-Kto, a zaraz po tym drzwi się otworzyły i wszedł Severus – usiądź obok mnie.
- Dobrze panie – odpowiedział Snape i usiadł po prawej stronie Voldelmorta, naprzeciwko Gabricha.
- Właśnie zaczęliśmy omawiać warunki, na jakich wilkołaki wstąpiłyby do mojej armii.- powiedział Snape’owi Czarny Pan.
- No to kontynuujcie – odrzekł mu.
- A więc – zaczął wilkołak poprawiając swoje długie, kręcone, brązowe włosy – Jesteśmy w stanie ci pomóc, szczególnie podczas pełni. Ale żądamy w zamian tego, że jak już będzie u władzy wilkołaki będą na równi z czarodziejami. Będziesz wyłapywał i karał tych, co się nie będą do tego dostosowali. Dostarczysz nam również wywar trojadowy, zarówno podczas wojny, jaki i po tym jak już zdobędziesz władzę. Poza tym ogłosisz oficjalnie istnienie Społeczeństwa Wilkołaków, w którym jest władca i to on decyduje o losach wilkołaków. Jego decyzje nie będą tobie podlegały, ale będzie się musiał z tobą skonsultować żeby je mógł zrealizować. Czy zgadasz się na takich warunkach?
- Daj mi się chwilę zastanowić. Muszę to omówić z moim doradcą - powiedział Voldelmort – Możesz poczekać za drzwiami.
Gabrich wyszedł.
- Mam nadzieje, Severusie, że masz jakąś mądrą radę. – powiedział Czarny Pan.
- Mam parę pomysłów.
- Może mamy ten sam na rozwiązanie problemu. Mów.
- Na pewno nie możesz się zgodzić, panie
- Do tego mogę dojść bez żadnej pomocy Snape. Chodzi mi o konkretne rady.
- Po pierwsze nie powinieneś się zgodzić na to by zażywali na razie wywar trojadowy, dlatego, że ich przydatność znacznie spadnie, a tak można będzie, co miesiąc zrobić jakiś atak na miasto tylko przy pomocy wilkołaków i w ten sposób powiększyć swoją armię.
- O tym już pomyślałem, ale obiecam im, że później będzie im on dostarczany. – powiedział Lord
- Dobrze myślisz panie, to go zachęci. Po drugie dobrze wiesz, że wilkołaki nigdy nie będą traktowane jak zwykli ludzie, więc musisz do niego jakoś przemówić.
- Tak też uczynię.
- Każdy wie, że mnóstwo wilkołaków żyje w społeczeństwie, więc ogłoszenie oficjalne nie jest żadnym problemem, ale powinieneś mu powiedzieć, że na pewno nie będzie miał władzy absolutnej nad swoim ludem i będzie podlegał tobie.
- Wiem już, co mu powiem. Możesz po niego iść.
Snape otworzył drzwi i zawołał Gabricha, ten zaraz wszedł. Po chwili Voldelmort przemówił:
- Zastanowiłem już się.
- Więc słucham.
- Wywar trojadowy będziecie zażywać dopiero po wojnie. Kiedy już zdobędą władzę. Popieram żeby ogłosić was Społecznością, więc uczynię to po wygranej wojnie. W waszej Społeczności będzie jeden przywódca, który będzie w moim sztabie i będzie podlegał jedynie mojej kontroli.
Ogłoszę również, że jesteście na równi z czarodziejami, jednak nie będę tego egzekwował. Czy zgadzasz się na takie warunki?
- Nie tego się spodziewałem. Muszę to przemyśleć. Jutro dostaniesz odpowiedź.
- Dobrze, więc jutro oczekuję wiadomości od ciebie. Możesz odejść.
- Żegnaj. Lordzie – powiedział Gabrich i wyszedł z pomieszczenia.
- Jak myślisz Severusie, zgodzą się?
- Raczej tak. Nie mają zbytnio wyboru. Knot nigdy się nie zgodzi, żeby wilkołaki były traktowane tak samo jak ludzi, więc raczej nie wstąpią do Armii Dumbledore’a. Ale zastanawia mnie jedno, panie. O co chodziło z tym sztabem?
- Zbiorę przywódców każdej rasy, która się do mnie przyłączyła, tak żebym miał nad nimi kontrolę. Ci przywódcy najlepiej znają możliwości swoich ludzi, więc będą dobierać odpowiednich do zadań.
- Rozumie panie. Bardzo dobry pomysł. Pozwoli on ci zaoszczędzić na czasie i lepiej zaplanować ataki. O wszystkim pomyślałeś, panie.
- Chyba nie myślałeś, że zbiorę armię i ruszę wprost na Ministerstwo.
- Oczywiście, ze nie.
- Mam plan, który musi przynieść mi zwycięstwo. – Czarny Pan – zawołaj Glizdogona.
- Dobrze panie – powiedział Severus i wyszedł z pomieszczenia.
Po kilku minutach wrócił z śmierciożercą.
- Chciałeś coś panie. – zaczął Peter.
- Tak. – powiedział Voldelmort – przyprowadź mi tu Ciemne Elfy.
- Wszystkie?
- Tak
- Oczywiście. Już idę.
Peter opuścił pomieszczenie, wracając po chwili z osiemnastoma wysokimi postaciami w szarych kapturach.
- Możesz odejść Glizdogonie. – powiedział Lord
Pettigrew posłusznie opuścił pokój.
- Podobno chciałeś się z nami widzieć – zaczął jeden z Ciemnych Elfów
- Tam. Mam dla was zadanie. - zaczął Voldelmort – podzielicie się na dwie grupy. Jedna z nich przedostanie się do Zakazanego Lasu i złapie kilka jednorożców. Druga weźmie ze sobą z dwudziestu śmierciożerców i teleportuje się do Wschodniej Europy. Musicie złapać przynajmniej jednego dorosłego smoka. Najlepiej będzie jak złapiecie Rogogona Węgierskiego, ale inne też mogą być. To wszystko.
- Możemy to dla ciebie zrobić, ale co my będziemy z tego mieli. Chyba nie myślałeś, że za nic będziemy ci pomagać.- powiedział ten sam Ciemny Elf, który przemówił na początku.
- Czego chcecie?
- Przyłączymy się do ciebie pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Zaatakujesz jakieś podziemne miasto, takie, w którym moglibyśmy zamieszkać. Może być ono krasnoludów lub goblinów.
- Zgoda. Ale musi was być, co najmniej siedemdziesięciu i musicie bez sprzeciwu wypełniać moje polecenia.
- Nie widzę problemu. – powiedział elf i wyciągną rękę w kierunku Voldelmorta.
Czarny Pan wstał z miejsca i również podał mu rękę. Wtedy elf wypowiedział jakieś słowa w swoim języku i ich ręce obwiązała złota wstęga, która po chwili znikła.
- Jeżeli złamiesz dane słowo, zginiesz.
- Nie złamię. Zabierajcie się do pracy. – powiedział Sam-Wiesz-Kto.
Ciemne elfy wyszły z gabinetu Lorda.
- Nie wiem czy dobrze zrobiłeś, panie. – powiedział Severus do Czarnego Pana
- Co to było za zaklęcie? – zapytał Voldelmort Snape’a
- Zaklęcie Ciemnej Przysięgi. Jest znane tylko elfom, a używane przez Drowy i Ciemne Elfy.
- Pierwszy raz się z nim spotykam. Dlaczego uważasz, że źle zrobiłem? – zapytał Voldelmort.
- Dobrze wiesz, że goblinów nie możesz zaatakować. Mają za dużo smoków i są bardzo agresywni. Więc będziesz musiał zaatakować krasnoludy, a one są bardzo waleczne.
- Snape, przecież krasnoludy i tak się przyłączą do Dumbledore’a więc to żadna różnica, a Ciemne Elfy to potężna rasa. Na pewno będzie przydatna.
- Masz rację panie
– Możesz już odejść.
- Żegnaj, panie.
- Jutro masz się u mnie wstawić.
- Dobrze – powiedział na zakończenie Severus i wyszedł z pomieszczenia.




- Jesteś pewny, czy dobrze robimy? – padło pytanie osoby w kapturze spoglądając na osobnika idącego po jego lewej stronie.
Szesnaście innych osób również spojrzał na niego. Po chwili się wszyscy zatrzymali, a osoba, na którą patrzyli przemówiła
- Nie mamy nic do stracenia, a możemy zyskać bardzo wiele. Nie mam zamiaru żyć w nieskończoność ukrywając się przed Łowcami. Jeśli będziemy mieli miasto, można będzie się ukryć i wyszkolić do tego stopnia, żeby z nimi rywalizować. Nie dam się im zabić.
- I w tym wszystkim pomoże ci ten osioł.
- Sami nie zajmiemy żadnego miasta, a on jest postrachem całego świata. Z nim mamy szansę.
- Wiesz, że jak się z tego nie wywiąże to obaj stracicie życie?
- Wiem. Zaryzykuję. Wolę śmierć niż życie w ukryciu. Myślisz, że jak już będziemy mieli miasto to dalej będziemy mu służyć? Pewnie, że nie. Mam inny plan.
- Jaki?
- Dowiecie się wszyscy w swoim czasie. Na razie trzeba robić wrażenie posusznych. Podzieli my się teraz na dwie grupy. Was ośmiu – tu wskazał na ósemkę elfów – idzie ze mną. A reszta będzie w grupie z Zaptosem.
- Dobrze – powiedział Zaptos, elf, który zaczął rozmowę z przywódcą.
Po rozmowie rozeszli się w dwie strony. Przywódca zabrał jeszcze ze sobą śmierciożeców i ruszył na poszukiwanie smoka, a Zaptos zamierzał dostać się do Zakazanego Lasu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 0:03, 18 Lut 2008    Temat postu:

Rozdział 15 „Kolejne zebrania”


Na środku wielkiej sali stał ogromny stół, a przy nim było ustawione mnóstwo krzeseł.
Starzec z długą, białą brodą podszedł do drzwi i otworzył je. Powoli zaczęły wchodzić różne osoby. Było ich prawie dwudziestu, jednak starzec spodziewał się ich więcej, ponieważ zostało jeszcze kilka wolnych krzeseł. Wszyscy usiedli na swoich miejscach, a białobrody zaczął przemawiać:
- Witajcie drodzy goście. – powiedział. – wszyscy wiemy, po co tu się zebraliśmy. Musimy omówić, w jaki sposób przeciwstawimy się Lordowi Voldelmortowi.
Nie stało się tak jak zwykle, że każdy na dźwięk nazwiska Voldelmorta się przeraził. Osoby siedziące w tej sali nie czuły strachu przed Tom’em Riddle’m. Z wyjątkiem jednej, która cięgle się go bała i jeszcze jednej, która czuła przed nim respekt i nie odważyła się go nazywać po imieniu, tylko nazywała go Czarnym Panem.
- Jak się domyślam – przemówił ponownie starzec – stawiliście się tutaj, więc chcecie pomóc w pokonaniu Voldelmorta. Mój szpieg w jego szeregach przedstawi wam dokładny obraz sytuacji.
Wstał mężczyzna siedzący po prawej stronie starcza i zaczął mówić.
- Czarny Pan zaczął już gromadzić armię, jeżeli szybko dotrzemy do tych istot, których jeszcze nie przeciągnął na swoją stronę możemy mieć wielkie problemy. Jak na razie nie ma aż tylu ludzi, aby moc nam zagrozić, jednak za niedługo będzie ich wystarczająco. Jeszcze dzisiaj muszę się u niego wstawić, by mu towarzyszyć przy rozmowach z posłami, jakich wysłał do każdej z możliwych ras. Na swoją stronę przeciągnął już Nekromanów i Czarnych. Co stanowi poważne wzmocnienie dla niego. Na razie nie musimy się niczego obawiać, ponieważ oni pomogą mu tylko w większych atakach.
- Czyli ile jeszcze mamy czasu? – wstał bardzo wysoki mężczyzna i przemówił.
- Wysłuchaj mnie spokojnie Władco Leśnych Elfów to sam może dojdziesz do tego ile nam zostało czasu. – powiedział sarkastycznie Snape – na razie usiądź.
Władca Elfów usiadł, a szpieg ponownie przemówił.
- Czarny Pan dopiero zaczął szukać sprzymierzeńców. Nekromani to nie wszystko. On wie, że sam sobie nie da rady, więc zaczął szukać pomocy u elfów. Mroczne Elfy z Ranhar-gar mu odmówiły, ale szuka dalej. Za to Ciemne Elfy przyłączyły się do niego.
- Można się było tego spodziewać – wtrącił Władca Elfów.
- Nie przerywaj mi. – powiedział szpieg – Wcale nie jestem pewny czy można się było tego spodziewać. Mam wrażenie, że one go zdradzą jak im się znudzi. Ma ich na razie osiemnastu, ale zawarł z nimi układ, że będzie ich, co najmniej siedemdziesięciu.
- Układ? – przerwał białobrody – Na jakiej zasadzie?
- Nie wiem dokładnie, co im obiecał i wątpię dyrektorze żebym mógł się tego dowiedzieć.
- Dobrze, kontynuuj.
- Czarny Pan odszukał jedną z zapomnianych czarodziejskich ras, nie mogę powiedzieć, jaka to jest, ale mogę powiedzieć, że mu odmówiła na razie.
- Dlaczego nie możesz powiedzieć.- zapytał podejrzliwie Minister Magii.
- Owe stworzenia rzuciły urok, który działa w ten sposób, że każdy, kto to komuś przekaże umiera w straszliwych męczarniach.
- Więc jak ty się tego dowiedziałeś. Ten, co ci to przekazał te informacje, musiał umrzeć? – zapytał Dumbledore.
- Nie. On osobiście spotkał jednego z nich i pozwolił mu przekazać tę informację Czarnemu Panu, a Czarny pan chciał żebym też to usłyszał.
- On ci aż do tego stopnia ufa? – padło kolejne pytanie ze strony Ministra
- Sam się go o to zapytaj. Mogę cię do niego zaprowadzić. Chcesz?
Korneliusz Knot zamilkł, a Snape dalej kontynuował.
- Jaszczuroludzie nie dali jeszcze jasnej odpowiedzi Czarnemu Panu, ale wydaje mi się, że jeżeli zaczęlibyśmy z nimi rozmowy to mogliby się do nas przyłączyć. W innym wypadku przyłączą się do Czarnego Pana. Ponadto na razie zwerbował do swojej armii Czarne Gobliny wraz z Olbrzymimi Pająkami. O tym, że Dementorzy przyłączyły się do niego wiadomo od dawna. Dzisiaj czeka na kolejnych posłów między innymi od wampirów. Wczoraj odbył jeszcze rozmowę z przywódcą wilkołaków i wydaje mi się, że się zgodzą stanąć u jego boku.
Zapadła chwilowa cisza. Każda z osób przebywający h w tym pomieszczeniu „przetwarzała” informacje przekazane przesz szpiega. Po chwili Severus chcąc kontynuować zapytał:
- Jest tu Władca Dhampirów?
- Tak – odezwała się kobieta w czerwonej szacie.
- Bardzo dobrze. Był u ciebie, pani poseł od Czarnego Pana?
- Tak, ale go wyrzuciłam.
- Dobrze. Twoja rasa jest silna, na pewno nas wzmocni. Mam nadzieję, że Eric będzie walczył wspólnie z nami?
- Nie kontaktowałam się z nim. Znasz go, on lubi działaś na własną rękę.
- Masz rację. – powiedział Snape – mam jeszcze jedną informację do przekazania.
- Jaką? – zapytał zaciekawiony Dumbledore
- Dowiedziałem się, kto zaatakował Unitex.
- No, więc mów, kto – powiedział Knot
- Nie powiem dokładnie, jednak zapewniam was, że oni nie są źli. Odmówili Czarnemu Panu. Zawsze działają tylko wtedy, gdy muszą. Nie chcą krzywdzić ludzi. W Unitex przyszli po pewne informacje, nikogo nie zaatakowali.
- Co to były za informacje?
- Jeszcze tego się nie dowiedziałem.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć, kim oni są? – zapytał Władca Elfów.
- To by było zbyt niebezpieczne. Prawie nikt z tej Sali nie wie, kim oni są. Z wyjątkiem mnie i Pani Dhampirów.
Wszyscy spojrzeli na kobietę w czerwonej szacie. Ta tylko się uśmiechnęła i kiwnęła głową, że rozumie, o co chodzi.
- Może ty nam wyjaśnisz, skoro on nie chce? – powiedział szorstko minister
- Z większym szacunkiem się wyrażaj, Knot.- powiedział Snape
- Nic się nie stało Severusie. Słyszałam opinię o waszym ministrze, więc nie dziwię się jego zachowaniu. Ale odpowiem na twoje pytanie tak. – powiedział dhampirzyca – Skoro Severus nie chce ci powiedzieć, kim oni są to ja też ci nie powiem. Nie mam takiego prawa ujawniać, tej informacji.
- Dobrze – wstał Dumbledore – może powiesz nam jeszcze czy Voldelmort ma jakiś konkretny plan?
- Cały czas mówi, że ma plan i robi wszystko, żeby on się spełnił. Jednak na razie nikomu nie powiedział dokładnie. Jedyne, co na razie wiem to to, że zaatakuje krasnoludy.
- Że co!? – krzyknął mały, brodaty krasnolud w zielonym płaszczu- dlaczego miałby nas atakować?
- Nie wiem, dlaczego, ale jestem pewny, że to się stanie. – skłamał.
Krasnolud zastanowił się chwile, po czym powiedział.
- Nie zamierzałem brać udziału w tej wojnie jednak teraz jestem przekonany, że to zrobię. Dumbledore – tu spojrzał na dyrektora Hogwartu – cała moja armia jest do twojej dyspozycji. Spróbuję przekonać jeszcze kilka innych ras. Od teraz możesz polegać na krasnoludach, nie zawiedziemy cię.
Władca Leśnych Elfów wstał po raz kolejny.
- Elfy stawią się na każde twoje wezwanie.
- Możesz liczyć również na mój lud – powiedziała Władczyni Dhampirów.
- Ministerstwo Magii zrobi wszystko, żeby pokonać Czarnego Pana – zadeklarował się Knot
Również jeszcze dwie inne rasy poparły Dumbledore’a byli to: giganci i gnomy
Reszta powiedział, że to przemyśli.
- Możecie odejść. Spotykamy się tu za tydzień tej samej porze.
Wszyscy wyszli z pomieszczenia z wyjątkiem Knota, Dumbledore’a i Snape’a.
- Myślisz, że dobrze robimy prowadząc rozmowy z takimi typami? – zapytał Korneliusz.
- A mamy wybór? – odpowiedział pytaniem na pytanie Dumbledore
- No nie. Robimy to, co konieczne. – powiedział Knot i wyszedł.
- Mam nadzieję, że wyrzucą go z tego stanowiska. – powiedział Snape– on się nie nadaje.
- Nie narzekaj. Przynajmniej nas słucha i robi to, co każemy.
- W sumie to tak.- powiedział Severus i na chwilę zapadła cisza, którą przerwał dyrektor Hogwartu
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć, kto zaatakował Unitex?
- Nie mogę.
- Ale dlaczego?
- Dumbledore, nie mogę ci tego powiedzieć, ani nikomu innemu.
- Ale Władczyni Dhampirów wiedziała?
- Tak, ale tylko, dlatego, że oni chcieli przyjąć Erica.
- Kiedy go ostatnio widziałeś?
- Na ślubie Potterów. Potem nie dało się z nim skontaktować. – powiedział Snape, łapiąc się za ramię z grymasem bólu na twarzy
- Voldelmort? – zapytał dyrektor.
- Tak, wzywa mnie. Muszę iść. – powiedział na dowidzenia Snape i zniknął.





- Spóźniłeś się – zabrzmiał głos Voldelmorta po tym ja Snape wszedł do tej samej Sali, co dzień wcześniej. Również dzisiaj przed tronem Czarnego Pana klęczało kilkunastu śmierciożerców.
- Wybacz panie, ale rozmawiałem z Dumbledore. – odpowiedział Snape, a wśród śmierciożerców było słychać pomruk zdziwienia.
- Dobrze zaczynamy. – powiedział Voldelmort, gdy Snape stanął koło niego.
Powstał pierwszy śmierciożerca i zaczął mówić:
- Panie, rozmawiałem z centaurami, ale oni są bezstronni. Nie zamierzają nam pomagać, ale nie pomogą też Dumbledorowi. Ich przywódca powiedział, że nie będą służyć żadnemu człowieko…
- Crucio – powiedział Voldelmort mierząc różdżką w swego sługę, a ten upadł i zaczął krzyczeć z bólu. Po kilku sekundach Czarny Pan przestał. Śmierciożerca podniósł się z ziemi i zaczął się zbliżać do wyjścia.
- Nie pozwoliłem ci wyjść – powiedział Voldelmort - Crucio
Powtórzyła się sytuacja sprzed kilkudziesięciu sekund, ale tym razem, gdy śmierciożerca wstał nie zbliżył się już do wyjścia tylko ukląkł na jedno kolano i powiedział:
- Czy to wszystko panie
- Tak możesz odejść.
Śmierciożerca wstał i wyszedł z Sali.
- Taka jest kara za nieposłuszeństwo – zagrzmiał Voldelmort – Następny
- Panie – wstał kolejny śmierciożerca – znalazłem trzech cyklopów. Chyba więcej już ich nie ma. Rozmawiałem z każdym i jeden zgodził się do ciebie przyłączyć, lecz dwóch pozostałych nie dało mi odpowiedzi. Powiedzieli tylko, że spokojnie chcą umrzeć ze starości.
- Który się zgodził ? – zapytał Snape
- Nie poznałem jego imienia – odpowiedział – pojawi się tutaj za tydzień.
- Czy jeden z tych dwóch, co odmówili nazywał się Sumelet?
- Nie wiem.
- Do czego zmierzasz Severusie? – zapytał cicho Voldelmort.
- Sumelet to jedyny jasnowidzący cyklop. Nie wiem czy on jeszcze żyje, ale warto by się tego dowiedzieć.
- Rozumiem – powiedział Czarny Pan do Snape’a, a później zwrócił się do śmierciożercy – wyruszysz jeszcze raz poszukać tych dwóch, co odmówili i dowiesz jak się nazywają. Jak jeden z nich będzie nazywał się Semulet powiesz mu, że chcę z nim porozmawiać. Rozumiesz?
- Tak panie. Wyruszam natychmiast. – powiedział śmierciożerca i wyszedł z Sali
- Następny – powiedział Voldelmort i powstał kolejny śmierciożerca mówiąc:
- Znalazłem ostatnią osadę tytanów na Syberii. Jest ich dokładnie dwudziestu trzech. Ich przywódca nie zgodził się na wyprawę do Anglii. Powiedział, że przyłączy się do ciebie dopiero, gdy zdobędziesz już Anglię i zaczniesz atakować Europę.
- No to sobie trochę poczekamy- powiedział cicho Snape
- Czy to wszystko? – zapytał Voldelmort
- Nie – odpowiedział śmierciożerca – Ich przywódca wydalił z osady dwóch, którzy chcieli się do ciebie natychmiast przyłączyć. Czekają w lochach. To wszystko, panie.
- Możesz wyjść, ale przekaż im, że jeszcze dzisiaj ich wezwę, na razie niech czekają..- powiedział Czarny Pan, a śmierciożerca w popłochu opuścił Salę
- Szkoda, że się do ciebie nie przyłączą, panie. To by bardzo nas wzmocniło. Oni są strasznie silni i wysocy. Ponadto są odporni na czarną magię i niewybaczalne. Mogliby się nam przydać. – powiedział Snape do Voldelmorta
- Myślę, że dałoby się ich przekonać, ale potrzeba do tego ludzi z darem przekonywania.
- No to jest możliwe.
- Dlatego mam dla ciebie zadanie.
- Słucham panie.
- Sprawdzisz każdego śmierciożercę i każdego, kto według ciebie ma jakieś zdolności negocjacyjne. Wybierzesz z nich tylko najlepszych. Będą oni stanowić Grupę Negocjacyjną, a ty będziesz ich przywódcą.
- Jak sobie życzysz panie. Kiedy mam zacząć?
- Jak będziesz miał czas? Ale wolałbym żeby to było jak najszybciej zrobione.
- Dobrze panie. Postaram się do tygodnia zebrać najlepszych.
- Ale to naprawdę muszą być najlepsi, bo mam dla was cięższe zadania.. – zwrócił się Voldelmort do Snape, a zaraz po tym powiedział głośno – Następny.
- Panie znalazłem kilka gniazd Harpii. Ich przywódczyni zgodziła się, pod warunkiem, że same będą sobie wybierać dodatkowe miejsce ataków.
- Przekaż im, że za niedługo będzie tyle ataków, że nie będą miały czasu na dodatkowe ataki.
- Dobrze panie
- Możesz odejść. Następny – jeden śmierciożerca wyszedł, a na następny wstał.
- Panie, byłem w wiosce gigantów. Niestety czasy Goliata się już skończyły. Giganci nie chcą przystępować do wojny po naszej stronie. Ich przywódca, gdy usłyszał propozycje ode mnie kazał mnie zabić, jednak przekonałem go, że powinien mnie puścić.
- Chcesz powiedzieć, że nikogo nie przyprowadziłeś.
- Powtarzam jeszcze raz panie. Giganci przyłączą się do Dumbledore’a.
- Już to zrobili – powiedział Snape do Voldelmorta
- Źle, mamy jednego wroga więcej. – odpowiedział Czarny Pan, Snape’owi i zwrócił się do śmierciożercy stojącego pośrodku Sali. – Wiesz, co cię czeka?
- Tak wiem Panie, ale przecież nie mogłem ich przekonać. Dobrze o tym wiesz. Tak wielki czarnoksiężnik jak ty powinien sobie zdawać sprawę, że nie wszystkie istoty myślą w ten sam sposób, co ty panie. Możliwe, że jeżeli ty panie sam byś z nimi porozmawiam to może wtedy przeszli by na naszą stroną. Wysłanie mnie panie, młodego, niedoświadczonego śmierciożercy, który w życiu jeszcze nikogo nie zabił było trochę nierozsądne. Powinieneś Panie sam do nich pójść. Ciebie z pewnością wysłuchają, może gdybym był dłużej twoim sługą to potrafiłbym z nimi porozmawiać tak jak tego sobie życzysz, panie, ale jestem śmierciożercą od niedawna i muszę się jeszcze sporo nauczyć. – powiedział śmierciożerca tonem, który mógł zasugerować Voldelmortowi, że owy śmierciożerca jest niezadowolony ze swojej misji i chętnie poniesie za to karę.
- Skoro tak to widzisz to będzie krótko – zaczął Voldelmort podnosząc różdżkę – Cru…
- Czekaj panie – przerwał Snape.
- Co się stało Severusie?
- On mi się przyda. Będzie idealny do Grupy Negocjacyjnej.
- Musi ponieść karę.
- Poniesie ja, ale w inny sposób
- Co masz na myśli?
- Bardziej przydatny sposób. Może wyśle go na negocjacje do Łowców?
Voldelmort uśmiechnął się. Chłopak naprawdę był niezły. Jeśli go trochę podszkolić to mógłby być z niego dobry mówca.
- Dobrze Snape. Oddaję go tobie.
- Świetnie. – powiedział Nietoperz i zwrócił się do owego śmierciożercy – poczekaj na mnie w moim gabinecie.
- Dobrze – odpowiedział śmierciożerca, po czym wyszedł z Sali zadowolony, że uniknął kary.
- Następny – powiedział głośno Voldelmort
Powstał kolejny śmierciożerca. Cały się trząsł. Był wychudzony.
- Ppaniie spootkałaem Baanshee. – zaczął jąkając się – pojaawią się w twwoim Dwoorze ww najjjbliższejj przyyszłości żeby omóóówić waruuunki wspóółpraccy.
- Dobrze możesz odejść. Idź do gabinetu mojego doradcy. – powiedział Voldelmort, po czym śmierciożerca wyszedł z Sali.
- Dlaczego wysłałeś go do mojego gabinetu, panie? – zaczął Snape
- Doprowadź go do stanu używalności i dowiedz się, co się dokladnie stało. – odpowiedział Voldelmort- Następny
- Trytony odmówiły, panie- powiedział wstający śmierciożerca
- Crucio – Czarny Pan rzucił zaklęcia na śmierciożercy, zdejmując je po dwóch minutach – możesz odejść.
Sługa Czarnego Pana ledwo trzymając się na nogach wyszedł z Sali.
- Następny
- Panie –zaczął śmierciożerca – Szukałem Zombie, ale nie spotkałem żadnego.
- Chcesz powiedzieć, że nie udało ci się znaleźć żądnego Zombie.
- To właśnie ci chcę powiedzieć, ale za to spotkałem jednego Licza. Nie przypuszczałem, że oni są aż tak potężni. Powiedział, że chętnie ci pomoże. Wezwał już Zombie. Gdy mu dasz znać wyruszy.
- Którego spotkałeś? – zapytał Voldelmort.
- Ulricha.
Voldelmort odetchnął z ulgą.
- Avada Kadara – zielone zaklęcie wystrzelone z różdżki Czarnego Pana trafiło w śmierciożercę stojącego pośrodku Sali – Nie znoszę głupoty. Zabrać go stąd.
Dwóch śmierciożerców, którzy stali przy drzwiach wzięło martwe ciało i wyniosło z Sali.
- Po co go zabiłeś, przecież zrobił to nieumyślnie? – zaczął Snape
- Może i nieumyślnie, ale nie słuchał moich poleceń. Powiedziałem mu Zombie, a nie Licze.
- Przecież od Ulricha jesteś potężniejszy.
- Tak, ale tylko od niego, jeżeli Licze by się wstawiły po stronie Dumbledore’a to przegralibyśmy wojnę, ale to nie koniec. Potem Lisze ruszyłyby na armię Dumbledore’a. Na świecie byłyby same bezmyślne zombie, a ja byłbym w najlepszym wypadku jednym z nich. Koniec z marzeniami o nieśmiertelności.
- To, dlaczego sam nie zostaniesz Liczem?
- Zbyt wielkie ryzyko. Musze znaleźć inny sposób.
- A wampiryzm?- zapytał Snape
- Chciałbyś być uzależniony od krwi?
- Rozumiem panie. – powiedział dziwnym tonem Snape.
- Dobrze. Koniec tematu. Kończymy sprawdzanie. Następny!
Ostatni śmierciożerca wstał i powiedział:
- Panie, byłem w Mieście Orków i rozmawiałem z ich przywódcą. Zgodził się do ciebie przyłączyć. Jak go będziesz potrzebował to daj mu znać.
- Nic nie chce w zamian? – zapytał Voldelmort.
- Na razie nic o tym nie wspominał.
- Dobrze. Możesz odejść.
- To nie wszystko.
- Więc słucham.
- Znalazłem jeszcze dwóch Czarnych Orków.
- Gdzie? – włączył się do rozmowy Snape
- Jeden był w Mieście Orków leżał w jednym z pokoju w gospodzie, a drugi mieszka dwadzieścia kilometrów od ich miasta w jaskinie. Jest poszukiwany przez Orków, ponieważ zaatakował ich księcia.
- Czy rozmawiałeś z nimi? – zapytał Severus
- Tak, obydwaj dotrą do zamku za niecałe dwa dni. To wszystko.
- Genialnie. Możesz odejść.
Śmierciożerca wyszedł z Sali, a weszło do nich dwóch tytanów.
- Witaj. – zawołał jeden z nich.
- Witajcie. – odpowiedział Voldelmort – nie przypominam sobie żebym was tu teraz wołał.
- Może dlatego że na s nie wzywałeś, ale woleliśmy przyjść od razu żeby z tobą porozmawiać.
- No dobrze, czego ode mnie chcecie?
- Podobno chciałeś widzieć tytany w swojej armii, oto więc jesteśmy.
- Chciałem całej waszej społeczności, a mam was tylko dwóch.
- Słyszałeś odpowiedź naszego przywódcy.
- Tak słyszałem.
- Jeżeli będziesz miał jakieś większe problemy to z pewnością ci pomoże. Jednak to jest ostateczność. Na razie masz nas dwóch, a jeżeli ci się to nie podoba to możesz się nas pozbyć.
- Nie. Przydacie mi się. Zostaniecie włączeni do Grupy Uderzeniowej. Za niedługo dostaniecie więcej informacji.
- A co dostaniemy w zamian?
- Co chcecie??
- Chcemy mieć gdzie mieszkać.
- Dokładnie.
- Jakieś miasto.
- Na razie musicie sobie sami to zorganizować – włączył się Snape – ale później zamieszkacie w mieście, które podbijemy. Jest to Miasto Krasnoludów.
- Nie będzie dla nas za małe.
- Nie martwcie się o to. Zgadzacie się na takie warunki.
- Mogą być.
- A więc dobrze. Możecie opuścić Salę.
Tytani opuścili Salę, a Voldelmort zapytał.
- Co to za pomysł z tym miastem?
- Pomyślałem – odpowiedział Snape – że dołączymy ich do Ciemnych Elfów. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Masz rację tak będzie lepiej. – powiedział Voldelmort – Możesz już odejść.
- Dobrze panie – odpowiedział Snape i wyszedł z Sali do swego gabinetu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 0:04, 18 Lut 2008    Temat postu:

Rozdział 16 "Powrót w zaświaty"



Harry obudził się w ciemności. Czuł się dziwnie w tym miejscu, jakby już kiedyś w nim był. Po chwili zorientował się, że znowu jest w krainie Władcy Piekieł. Próbował sobie przypomnieć w którym kierunku szedł poprzednim razem. Po chwili namyślenia ruszył we właściwą stronę. Chwilę później zaczęło się rozjaśniać i Potter stanął ponownie w obliczu Władcy Piekieł. Podszedł do niego i zapytał:
- Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Trochę więcej szacunku. – powiedziała osoba stojąca obok tronu, którą Harry dopiero teraz zauważył.
- Kto to jest? – zapytał Złoty Chłopiec.
- Ojciec dziecka, które masz ochraniać. – odpowiedział Władca.
Potter przyjrzał mu się dokładniej, ale w ciemności potrafił tylko zauważyć niektóre rzeczy. Nie widział twarzy tego człowieka, ale zauważył jego oczy, ponieważ świeciły się w ciemności. Były brązowe, tak samo jak włosy, które były bardzo długie, a jego postura była dość umięśniona.
- Po co on tu przyszedł?
- Będzie tu dopóki będzie żył jego syn. Tak na wszelki wypadek – odpowiedział Władca.
- Wracając do mojego pierwszego pytania – powiedział Harry. – Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Powinieneś mi raczej dziękować. Gdyby nie ja już byś nie żył.
- Dlaczego?
- Musisz uświadomić Berna, że opuszczanie Lasu w trakcie treningu jest niebezpieczne. Gdybym Cię nie wziął do siebie, tak ak powiedziałem - już byś nie żył.
- I co? Oczekujesz podziękowań?
- Nie bardzo. Wiem, że dla Ciebie własne życie nie jest najwyższą wartością, ale jesteś mi potrzebny. Nie mogłem pozwolić Ci umrzeć.
- Długo mam tu przebywać?
- Tak długo jak chcesz. W swoim ciele będziesz spał jeszcze przez trzy dni.
- Dlaczego?
- Twój umysł podczas ćwiczeń został Zbyt mocno przeciążony. Jak każdego, który podejmował trening w Bractwie. Jednak żaden z nich nie opuszczał Lasu zanim go nie skończył. Na końcu treningu przechodzi się inicjację, dzięki której organizm i umysł człowieka nie odczuwają zmęczenia po wyjściu z Lasu. Ty jako jedyny opuściłeś go nie ukończywszy treningu, więc powinieneś umrzeć. Ale w porę zorientowałem się i przeniosłem Cię do siebie zanim do tego doszło. Teraz twój umysł potrzebuje odpoczynku.
- Rozumiem – odpowiedział Harry. – Przez decyzję Berna mogłem stracić życie.
- Doskonale mnie zrozumiałeś, ale to nie wszystko.
- Co jeszcze?
- Chyba nie myślisz, że będziesz leżał przez trzy dni w parku?
- No, nie.
- Popatrz tam – powiedział Władca Piekieł i wskazał na źródło falujące za jego tronem.
Harry podszedł do tego miejsca i zobaczył, co się stało po tym jak przeniósł się z powrotem do parku.
Na wodzie ukazała się wizja.
Potter leżący na ziemi, obok niego szczekający Portins. Po chwili podbiegła jakaś blondynka. Gdy zobaczyła Harry’ego przystanęła i zasłoniła prawą ręką usta. Była wystraszona. Podeszła bliżej do niego i zawołała go parę razy mając nadzieje, że się obudzi. Jednak, gdy Złoty Chłopiec się nie poruszał podeszła do niego. Podniosła go z ziemi patrząc niepewnie na Portinsa, który jednak nic nie robił. Siedział tylko spokojnie na ziemi i gdy owa dziewczyna szła do swego domu trzymając, pobiegł za nimi.
Potter rozpoznał dziewczynę była to siostra Anthonego, a córka Clementyny. „Ciekawe, dlaczego za mną poszła?” pomyślał wspominając zdarzenie zanim trafił na trening do Bractwa. Obraz znikł, a Harry wrócił na miejsce, gdzie wcześniej stał i zapytał:
- Po co mi to pokazałeś?
- Chciałem Cię uświadomić, co się stało po Twoim omdleniu.
- Rozumiem.
- Ale nie tylko dlatego.
- Więc słucham dalej.
- Powiedziałem Ci, że później dowiesz się kim jest mój potomek.
- No tak, powiedziałeś, że dowiem się jak ukończę szkolenie.
- Niby tak, ale uważam, że obecna sytuacja jest do tego sprzyjająca – powiedział Władca Piekieł i popatrzył na Harry’ego.
- Jaka sytuacja?
- Przebywasz teraz w domu, gdzie on się znajduje. W domu Salvadorów.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że… – zaczął Harry
- Tą osobą jest Anthony.
- Nie żartuj. To jeszcze dziecko.
- I co z tego?
- A poza tym on nie chodzi do Hogwartu, bo jest mugolem.
- Nie jest mugolem, tylko czarodziejem półkrwi. Nie chodzi do Hogwartu, bo dopiero w tym roku ma jedenaste urodziny.
- Jakim sposobem jego siostra nie chodzi do Hogwartu? Jest już nastolatką, a nic nie wie o czarodziejskim świecie. Gdyby jej ojciec był czarodziejem to musiałyby coś o nim wiedzieć i na pewno znałaby moje nazwisko i imię od czarodziejskiej strony.
- Jest charłakiem, a jej matka jest mugolką i nie wie za dużo o Tobie. Ciebie znają tylko dlatego, że jesteś popularny na swojej ulicy. Natomiast syn obecnego tu człowieka – tu wskazał na mężczyznę stojącego obok niego – będzie cię znał dość dobrze.
Harry stał przed Władcą Piekieł z otwartymi ustami próbując przetrawić informacje, które przed chwilą przekazał mu starzec.
- To najważniejsze, co chciałem Ci przekazać. Mam dla Ciebie również parę innych informacji.
- Jakich? – Zapytał Harry.
- Musisz nauczyć się kontrolować moc, którą Ci przekazałem. Gdy już Ci się to uda, będziesz musiał nauczyć mojego potomka tego samego. On także będzie miał takie moce w momencie, gdy przekażesz mu ten pierścień. – Tu Władca Piekieł podał mu czarny pierścień z małym, złotym napisem „Aides Weles Polydegmon”. – Na razie noś go Ty. To zwiększy Twoją moc, jednak z czasem przekaż go mojemu potomkowi. Niech nosi go zawsze na palcu i nigdy nie zdejmuje. Będzie go chronić przez Lucyferem i da mu małą część mojej mocy, którą później nauczy się wykorzystywać dzięki Twojej pomocy.
Harry popatrzył na pierścień i zapytał:
- Co znaczy ten napis?
- To moje imię.
- Ty masz imię?
- Oczywiście. Aides Weles Polydegmon do usług – powiedział wstając i lekko pochylając głowę, po czym usiadł.
- Dobrze, zgadzam się. Nauczę go posługiwania się tym pierścieniem, jednak najpierw muszę się tego sam nauczyć. Powiedz mi jak się nim posługuje.
- A więc pierścień sam z siebie nie daje tak wielkiej mocy, ale Ty już otrzymałeś jej ode mnie dość dużo, więc Tobie przyjdzie to łatwiej. Jeśli chodzi o wywołanie cierpienia w drugim człowieku to wszystko polega tylko na sile Twojego umysłu. To Ty musisz się odpowiednio skupić. Nie potrzeba do tego żadnych regułek. Musisz się po prostu skoncentrować do tego stopnia, aby zadziałała moc, którą Ci przekazałem. Następnie, żeby panować nad ogniem nie wystarczy się odpowiednio skupić, ale to także jest bardzo potrzebne. Trzeba jeszcze użyć dłoni. Dokładnie w ten sposób – powiedział Aides Weles Polydegmon i wyciągnął przed siebie lewą rękę. Pięść miał zaciśniętą, ale gdy ją otwierał Harry zauważył, że palił mu się tam prawdziwy ogień. W miarę jak otwierał dłoń płomień stawał się coraz większy. Nie otworzył jej jednak do końca tylko zatrzymał, gdy jego palce były jeszcze lekko zgięte.
- Teraz patrz – powiedział Piekielny Władca i wyprostował całkowicie palce. Ogień momentalnie jeszcze trochę urósł i wystrzelił z jego ręki z wielką szybkością uderzając w najbliższą ścianę i robiąc w niej wypaloną dziurę.
Harry tylko stał i się patrzył na to z otwartymi ustami.
- A teraz trzecia i najważniejsza umiejętność - wytwarzanie i władanie demonami. Niestety do tej umiejętności będzie Ci potrzebna Laska Śmierci, którą musisz zdobyć sam bez mojej pomocy. Mogę Ci powiedzieć tylko to, że na Nokturnie można wszystko kupić. Wracając do posługiwania się tą umiejętnością. Widzisz moją laskę? – Harry kiwnął głową. – Musisz sobie załatwić taką samą, ale mniejszą. Aby jej użyć musisz się wyjątkowo mocno skoncentrować i wypowiedzieć w myślach zaklęcie „Demonogios”. Jednak żeby powstał demon musisz się bardzo postarać. Popatrz jak ja to robię.
Władca Piekieł podniósł lekko swą laskę i uderzył nią trzykrotnie w ziemię. W miejscu, gdzie stała laska wyłonił się demon. Harry po raz pierwszy zobaczył takie dziwne stworzenie. Było całe złote, wzrostu człowieka. Miało olbrzymie, złote skrzydła. Na głowie rosły mu tej samej barwy rogi. Jego paznokcie na rękach i nogach były nienaturalnie długie. Jedyne w jego wyglądzie, co nie było złote to kolor włosów, które były szare, w dodatku bardzo krótkie. Władca Piekieł wstał i podszedł do rzeki płynącej za jego tronem, Harry też do niej podszedł i zobaczył jak dotyka swoją laską wody, w której zaczął pojawiać się obraz. Harry widział jakiegoś człowieka idącego ulicą po przedmieściach Londynu.
- Bierz go – powiedział Aides do swego demona, który wskoczył do wody.
Potter widział jak demon leci w dół między chmurami, aż wylądował na ulicy Londynu. Żaden z przechodni go nie zauważył. Demon podszedł sobie spokojnie do swej ofiary i „wszedł w nią’’.
- Mogę teraz z nim zrobić wszystko, co tylko zapragnę – powiedział Władca Piekieł. – Mogę kazać mu tańczyć, zaatakować kogoś, wskoczyć pod samochód.
- To jest lepsze od Imperiusa.
- Dużo lepsze. Popatrz tylko, nie muszę wypowiadać rozkazu, wystarczy, że pomyślę, co ma zrobić - odpowiedział i spojrzał na obraz w wodzie.
Harry zrobił to samo i zauważył, że człowiek opętany przez demona odwraca się, spogląda na innego faceta, podbiega do niego i uderza go pięścią w twarz. Po czym Demon wychodzi z ciała ofiary i powraca do swego stwórcy. Natomiast na ulicy Londynu doszło do bójki dwóch panów, którzy obaj uważali, że to ich przeciwnik zaczął.
W Zaświatach zaś Demon stał uśmiechnięty, ciesząc się, że prawidłowo wykonał zadanie powierzone mu przez swego pana.
- Bardzo dobrze, ale byłeś tylko na pokaz – powiedział Władca Piekieł do demona, po czym uderzył laską w ziemię, a demon znikł. – Teraz jeszcze parę informacji na temat tej sztuki. Znasz zaklęcie przywołujące Demony, wiesz, że trzeba się mocno skupić i zauważyłeś, że trzeba trzy razy uderzyć leską w ziemię. Musisz jeszcze wiedzieć, że zaklęcia trzeba wypowiedzieć dwa razy przed uderzeniami w ziemię, jak i po nich. Żeby odwołać demona wystarczy uderzyć raz, przy czym trzeba znać formułkę zaklęcia i wypowiedzieć ją w myślach, na początek lepiej jak będziesz mówił ją na głos. Tak będzie łatwiej, a brzmi ona tak samo jak przywołująca, ale przed nią występuje litera „a”, czyli brzmi ono w ten sposób: „Ademonogios”. To wszystko, co chciałem Ci przekazać o mojej magii. Resztę umiejętności odkryjesz sam.
- A więc mogę już opuścić ten świat? – zapytał Harry.
- Tak bardzo chcesz wrócić na Ziemię? Źle ci tu jest? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Wybacz, jeżeli Cię obrażę, ale czuje się tutaj trochę nieswojo i ponuro.
- Też tak się kiedyś czułem, ale z czasem przyzwyczaiłem się do tego miejsca i teraz jest mi tu dobrze.
- Ale Ty tu przebywasz już bardzo długo, a ja tu jestem dopiero drugi raz.
- Nie martw się za chwilę opuścisz to miejsce, ale najpierw muszę Ci powiedzieć, że pięć godzin po twoim obudzeniu przyleci do Ciebie sowa z wynikami SUM-ów. Przebywaj wtedy w domu Anthony’ego i poczekaj na ten list, ponieważ wspólnie z nim przybędzie sowa z listem do niego, a dokładnie zawiadomienie, że zostanie przyjęty do Hogwartu. Wtedy mu wszystko wyjaśnisz. Również to, że jest moim potomkiem. To wszystko, co chciałem Ci przekazać. Możesz już opuścić moje królestwo – powiedział Władca Piekieł, a Harry po prostu znikł.

- Czemu mu nie powiedziałeś wszystkiego o tej mocy? – Zapytał ojciec Anthonego.
- Gdy opanuje to, co mu powiedziałem to może jeszcze coś mu powiem – powiedział Piekielny Władca.
- Wiesz, że jeszcze powinieneś chłopakowi powiedzieć o dwóch najtrudniejszych rzeczach.
- Tak. Wiem.
- Stworzenie Demona z umysłem i wydobywanie mocy jest bardzo trudne, ale też bardzo przydatne.
- Nie musisz mi tego mówić. Jestem w tej dziedzinie specjalistą.
- No tak – powiedział lekko zmieszany tata Anthonego. - Idę poćwiczyć.
- To idź. Ja wracam do swoich zajęć – odpowiedział Piekielny Władca, a ojciec Antha odszedł.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:11, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział siedemnasty "Wyniki SUM-ów"

- Harry słyszysz mnie? – usłyszał kobiecy głos.
Potter otworzył oczy, które momentalnie zamknął. Oślepiła go jasność panująca w pomieszczeniu, w którym się znajdował.
- Światło – mruknął Złoty Chłopiec.
- Angel zasłoń okna – usłyszał znów kobiecy głos tym razem jednak trochę grubszy.
Po chwili dało się usłyszeć dźwięk zasuwających się rolet. Otworzył ponownie oczy. Było już lepiej. Przynajmniej na tyle żeby pozostawić je otwarte.
- Gdzie ja jestem? Co się stało? – zapytał.
- Jesteś w moim domu – rzekła kobieta.
Harry spojrzał na nią. Była to Clementyna, która kontynuowała swoją wypowiedź.
- Po tym jak opuściłeś mój dom moja córka za Tobą poszła i zobaczyła jak mdlejesz w parku. W porę Cię złapała i przyprowadziła do domu. Po paru minutach przybyli tu jacyś ludzie, którzy Cię przebadali. Później pojawił się jakiś białobrody człowiek, który chciał Cię zabrać, ale przyszła jeszcze jakaś kobieta, która mu nie pozwoliła. Powiedziała, że jesteś tylko przemęczony i musisz się przespać. Mówiła także, żeby Ci nie przeszkadzać i że powinieneś się za parę dni obudzić. Angel cały czas przy Tobie czuwała, gdy już zacząłeś się przebudzać zawołała mnie. Już chyba wiesz wszystko?
- Wszystko mnie boli – zaskamlał Potter
- Ta kobieta powiedziała, także, że jak się obudzisz i będzie Cię coś boleć to masz to wypić – odpowiedziała Clementyna i podała mu fiolkę z eliksirem, którą wypił duszkiem.
Poczuł się dużo lepiej. Otrząsnął się i zapytał.
- Są tu jeszcze Ci ludzie?
- Kobieta i białobrody już poszli, ale dwóch innych ludzi czeka przy drzwiach. Powiedzieli, że mają rozkaz Cię pilnować. Harry, o co chodzi? – zapytała przerażonym tonem córka Clementyny.
- Opisz mi tego białobrodego człowieka i tą kobietę.
- Mężczyzna miał długą białą brodę, siwe włosy, niebieskie oczy i okulary połówki. Wygadał na zmartwionego, ale był spokojny.
- To był Dumbledore. A ta kobieta?
- Była w srebrnym ubraniu... – zaczęła Clementyna, ale Harry jej przerwał.
- Na pewno Alexis, ale jak jej się udało przekonać Dumbledore’a? – zastanawiał się – Dobrze już wszystko rozumiem. Spałem trzy dni?
- Tak. Skąd wiesz?
- Wiem dużo rzeczy.– powiedział uśmiechnięty już Harry.
- Angel wyjdź – rozkazała Clementyna.
- Ale dlaczego? – zapytała zdziwiona Angelica
- Wyjdź. Muszę z nim porozmawiać.
- Dobrze mamo
Clementyna poczekała, aż córka wyjdzie z pomieszczenia i zapytała Harry’ego.
- Wiedziałam, że to się stanie. Mój synek wkrótce trafi do Hogwartu?
Zdziwiony Potter zapytał:
- Skąd wiesz o Hogwarcie, przecież jesteś mugolką?
- Ojciec Anthonego był czarodziejem. Podejrzewałam, że tam trafi.
- Nic mu jeszcze nie mówiłaś?
- Nie.
- To za kilka godzin dowie się wszystkiego, ponieważ przybędą sowy ze szkoły. Angel także o tym nie powiedziałaś?
- Nie i wolałabym żeby nie wiedziała.
- Dlaczego?
- Nie chce żeby jeszcze martwiła się tym, co się dzieje z jej bratem jak jest w szkole. Ty dobrze wiesz, co się teraz dzieje w świecie czarodziejów. Odrodzenie Sam-Wiesz-Kogo. Proszę Cię. Obiecaj, że nic jej nie powiesz?
Harry popatrzył na Clementynę i powiedział:
- Obiecuję.
- Dziękuję. Opiekuj się moim synem w szkole.
- Dobrze – odpowiedział. – Ale wytłumacz mi jedno. Angel i Anthony mają jednego ojca?
- Nie, każdy innego. Ojciec Angel był mugolem, a Antha był czarodziejem.
- Jak zginał?
- Skąd wiesz, że zginął?
- Domyśliłem się – mruknął Harry. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Pewnego dnia miał zamiar iść na Pokątną, a że chciał się przewietrzyć to poszedł pieszo – powiedział Clementyna smutnym głosem.
- I co się stało?
- Jakiś dzieciak popchnął go i wpadł pod ciężarówkę.
- Przykro mi – powiedział Złoty Chłopiec, który wiedział, że śmierć tego człowieka nie była przypadkiem.
Clementyna wstała i przetarła ręką oczy na których pojawiło się kilka kropel łez. Chwilę później próbowała powiedzieć z uśmiechem na ustach, co jej jednak niezbyt się udało:
- Chcesz się czegoś napić? Zawołam Angelicę to ci przyniesie.
Powiedziawszy to wyszła szybkim krokiem z pokoju.
Harry siedział chwilę w ciszy myśląc nad tym, czy podjął właściwą decyzje. Jednak nie było mu dane długo nad tym dumać, ponieważ chwilę później weszła Angel i zapytała:
- Co jej powiedziałeś, że wyszła stąd w takim stanie?
- Nieważne – odpowiedział Harry
- Może dla Ciebie jest to nieważne, ale mnie to obchodzi. Co jej powiedziałeś? –zapytała po raz kolejny.
On jednak nie zamierzał odpowiadać na to pytanie i próbując zmienić temat powiedział:
- Dlaczego za mną wtedy poszłaś?
- Kiedy?
- Wtedy jak mnie znalazłaś w parku?
- Nie wiem. Po prostu poczułam, że musze za Tobą iść wyjaśnić to, co powiedziałam.
- Dotąd mi tego nie wyjaśniłaś?
- Nie ma, czego wyjaśniać. Nie potrzebnie to powiedziałam. Mogłam siedzieć cicho – rzekła lekko zdenerwowana blondynka.
- Mogłaś, ale się odezwałaś, więc… - odpowiedział spokojnie Harry.
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale żałuję tego, czego powiedziałam. Tak samo jak tego, że poszłam za Tobą w tę noc – kontynuowała Angelina.
- Żałujesz tego, że za mną poszłaś?
- Tak.
- Dlaczego?
- Dla mnie najważniejsza jest moja mama i mój brat. Nie pozwolę żebyś doprowadzał mamy do takiego stanu jak przed chwilą. Ty nic mnie nie obchodzisz.
- Rozumiem – powiedział lekko uśmiechnięty Harry. – Ale może w takim razie mi wyjaśnisz, dlaczego siedziałaś przy mnie, gdy spałem?
- No, bo … - zacięła się Angel.
Spojrzała w jego oczy, po czym obróciła się i wyszła bez słowa z pokoju.
„Dziewczyny są dziwne” pomyślał Harry i spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Dochodziła dwunasta, a gdy się obudził było po dziewiątej. Jeszcze jakaś godzinka i dowie się, jakie dostał oceny z SUM-ow.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział Harry zastanawiając się, kto to może być.
Do pokoju wszedł Szalonooki Moody i Lupin, który natychmiast podbiegł do Harrego. Za nimi stała cała rodzina Salvadorów.
- Harry nic Ci się nie stało? – zapytał przerażony Lupin
- Nie, jestem tylko troszkę przemęczony.
- Mamy rozkaz zabrać cię do Kwatery Głównej. Ubierz się i chodź z nami – powiedział Moody.
- Nie – odpowiedział twardo Harry, co bardzo zdziwiło Lupina. - Zostaję na Privet Drive.
- Potter, chyba słyszysz, co do ciebie mówię. Dumbledore każe nam przywieść cię do Kwatery Głównej. Musimy dbać o Twoje bezpieczeństwo.
- Sam potrafię o siebie zadbać. Powiedz Dumbledore’owi żeby przestał wtrącać się do mojego życia. Zostaję na Privet Drive i nic nie zmieni mojej decyzji.
- Ale Harry – teraz odezwał się Remus. – Wiesz, że wszyscy starają się dbać o Twoje bezpieczeństwo. Nie możesz tego odrzucać.
- Właśnie to robię. Nie potrzebuję jego pomocy. Sam sobie poradzę. Możecie już odejść.
- Ale Harry… - odezwał się zmartwiony Lupin.
- Wyjść! – krzyknął Harry. Przykro mu było, że musiał podnosić głos na jedną z ostatnich osób, których jako tako darzył zaufaniem.
- Jak chcesz Potter. Remusie idziemy porozmawiać z Dumbledore’m – powiedział Moddy, a Lupin wstał, rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na syna jednej ze swych najlepszych szkolnych przyjaciół, ale widząc, że on nie zamierza zmienić zdanie. Wyszedł razem z Szalonookim.
Harry spojrzał na zegar. Zostało niewiele czasu do przybycia sów. Wstał z łóżka, podszedł do drzwi i powiedział do Clementyny.
- Za chwile przybędą listy.
- Dobrze. Anthony odprowadź go na dół i poczekaj tam z nim – powiedział Clementyna, a zaraz potem zwróciła się do Angel. – Idź do swojego pokoju i nie wychodź stamtąd dopóki po Ciebie nie przyjdę.
- Ale dlaczego mamo?
- Zrób to, o co Cię proszę.
- Dobrze – odpowiedziała pokornie Angel i udała się do swego pokoju.
Clementyna zeszła na dół. Zobaczyła tam Harry’ego i Anthon’ego siedzących na fotelach. On również usiadła i czekała. Po pięciu minutach do pokoju wleciały dwie sowy. Jedna podleciał do Pottera i spuściła mu list na kolana, a druga to samo zrobiła z Anthonym.
Złoty Chłopiec rozerwał kopertę i rozłożył znajdujący się w środku pergamin.


WYNIKI EGZAMINU
POZIOMU STANDARTOWYCH UMIEJĘTNOŚCI
MAGICZNYCH


Oceny pozytywne: Oceny negatywne:
wybitny (W) 91-100 nędzny (N) 36 - 50
powyżej oczekiwań (P) 71-90 okropny (O) 16-35
zadowalający (Z) 51-70 troll (T) 0-15


Harry James Potter otrzymał:

Teoria Praktyka Ocena Ogólna
Astronomia P (73) Z (65) Z+
OnMS Z (52) Z (57) Z
Zaklęcia P (73) P (8Cool P
OpCM W (100) W (101) W+
Wróżbiarstwo T (14) O (32) O
Zielarstwo P (75) P (80) P
Historia Magii O (1Cool ------- O
Eliksiry Z (60) Z (62) Z
Transmutacja P (73) Z (59) Z+

Szanowny Panie Potter
Zdał pan siedem z dziewięciu zdawanych przez pana przedmiotów. Prosimy o przesłanie przedmiotów, których będzie pan chciał kontynuować w klasie szóstej i siódmej do dnia 7 lipca.
Z wyrazami szacunku
Zastępca Dyrektora
Minerwa McGonagall /i]
Minerwa McGonagall


Harry posmutniał. Słabo zdał eliksiry. Nie będzie mógł uczyć się tego przedmiotu w następnej klasie. „Koniec z marzeniami o zostaniu aurorem” pomyślał. Podniósł głowę i spojrzał na Anthonego, który właśnie otwierał kopertę. Wyciągnął z niej pergamin i poczytał go. Po chwili podniósł głowę i zapytał się:
- Co to znaczy? To jakiś żart?
- Nie. Dostałeś wiadomość, że zostałeś przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Anthony jesteś czarodziejem. Tak jak ja – powiedział Harry. – I jak twój ojciec.
Anthony stał jak wryty. Nie pojmował tego co mu teraz przekazał Harry. Kiedyś marzył o tym żeby być czarodziejem, ale to była tylko dziecinna zabawa. Nigdy tak naprawdę nie pomyślał, że coś takiego może się stać. Pamiętał jak dziś jak bawił się z Angelicą w czarodziejów. Nie rozumiał, dlaczego mama zawsze, gdy ich zobaczyła jak się w to bawią miała łzy w oczach. Teraz już rozumiał. Przypominało jej to ojca.
- I co teraz? – zapytał niepewnie młody czarodziej.
- Pokaż mi ten pergamin – powiedział Harry. Anthony podał mu go. Zauważył, że nie zmienił się on od czasu, gdy on taki dostał. Wszystko było prawie takie same.

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor; ALBUS DUMBLEDORE
[i](Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar, Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowny Panie Salvador.
Mamy przyjemność poinformować pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,

Minerwa McGonagall
Minerwa McGonagall

Zastępca dyrektora





- I co teraz? - powtórzył pytanie Anthony.
- Trzeba Ci kupić wyposażenie do szkoły – powiedział Harry. – Jest dopiero południe. Możemy się wybrać do centrum Londynu na zakupy.
- Znakomity pomysł – powiedział Clementyna. – Dam Ci pieniądze. Kupisz mu wszystko to, co będzie mu potrzebne, a ja załatwię formalności związane ze szkolą.
Wyszła z pokoju. Anthony stal jak zamurowany, ciągle nie wierzył w to, co oni mówią. On czarodziejem? Równie dobrze mogliby mu powiedzieć, że jest kosmitą. Po prostu nie wierzył w to. Czuł, że jest to okropnie wielką pomyłką. Miał być czarodziejem? Niby jak? Był najbiedniejszy na ulicy. Wszyscy się z niego śmiali i znęcali nad nim. Jeśli rzeczywiście był czarodziejem to, dlaczego nie potrafił się bronić przed nimi czarami?
- Harry to chyba jakaś pomyłka?
- Pomyłka? Udowodnię Ci, że to nie pomyłka – odpowiedział Harry. – za chwilę pójdziemy do mnie. Ja wezmę potrzebne rzeczy i ruszymy do Londynu.
Clementyna wróciła do pokoju z sakiewką i dała ją Harry’emu.
- Chodź Anthony – powiedział, a Anth poszedł za nim w kierunku drzwi.
- Kiedy wrócicie? – zapytał Clementyna
- Jutro. Przenocujemy w Dziurawym Kotle.
- Dobrze. Przyjemnych zakupów – odpowiedziała i zaczęła odpisywać na list z Hogwartu.
Dwaj chłopcy wyszli na dwór, a tam czekał na nich Portins. Poszli na Prived Driver 4. Weszli do domu Dursleyów, a dokładniej do pokoju Pottera.
Złoty Chłopiec wyciągnął z pod łóżku swój kufer. Otworzył go i zabrał z niego różdżkę, mapę Huncwotów i Błyskawicę. Anthony patrzył na to wszystko i był bardzo zdziwiony widząc, co Harry wyciągnął z kufra.
- Podejdź tu – powiedział Harry od Anthonego, który zaraz do niego podbiegł.
Złoty Chłopiec położył Błyskawicę na ziemi i rozkazał młodemu czarodziejowi:
- Wyciągnij prawą ręki i powiedz „do mnie”.
- Do mnie – krzyknął Anthony, lecz nic się nie stało.
- Nie bój się. Nic ci się nie stanie. Spróbuj jeszcze raz.
- Do mnie – tym razem miotła podskoczyła do ręki czarodzieja, który był tym tak zdziwiony, że prawie się przewrócił.
- Później pokażę Ci jak się lata na miotle – powiedział - Ale na razie ją schowam.
Włożył miotłę z powrotem do kufra, a zanim wsunął go pod łóżko wyciągnął jeszcze pustą sakiewkę. Różdżkę i mapę schował do kieszeni. Podszedł do szafki, która stał przy łóżku i wyciągnął z niej siatkę, w której był mnóstwo resztek jedzenia, jakie Harry miał.
- Portins zostań tutaj. My wrócimy jutro – powiedział Potter kładąc siatkę na ziemi i wyszedł z pokoju mówiąc do Anthongo:
- Ruszamy do Londynu – oznajmił zamykając za sobą drzwi na klucz.
Gdy zszedł ze schodów zauważył, że kuchni jest ciotka Petunia. Podszedł do niej, wcześniej mówiąc Antkowi, żeby czekał na niego na dworze.
- Ciociu?
- Czego chcesz?
- Jadę do Londynu. Wrócę jutro.
- Po co?
- Bo tak.
- Jedź. Mam nadzieję, że uprzedziłeś tych swoich dziwnych przyjaciół?
Potter nie odpowiedział tylko wyszedł z domu. Na dworze czekał na niego młody czarodziej.
- Idziemy? – zapytał.
- Pewnie.
Poszli w stroną dworca, aby metrem dojechać do centrum Londynu.
Gdy w końcu się zatrzymali i wysiedli Anthony zapytał:
- Daleko jeszcze?
- Nie. Już niedaleko – odpowiedział wchodząc po zepsutych ruchomych schodach, które doprowadziły ich na ruchliwą ulice pełną sklepów.
Szli powoli zatrzymując się po drodze na hamburgera. Płacili pieniędzmi, które dała im Clementyna, ponieważ Harry nie wziął swoich. Gdy skończyli jeść poszli dalej. Anth cały czas rozgadał się we wszystkie strony szukając sklepu, w którym można by kupić różdżkę lub latającą miotłę, ale nic takiego nie zauważył.
- Gdzie teraz idziemy? – zapytał nie mogąc się już powstrzymać.
- Do banku. Musze wybrać pieniądze.
- Aha, a gdzie znajduje się ten bank?
- Setki mil pod ziemią. Dostaniemy się tam przez ten pub – powiedział i wskazał Anthowi Dziurawy Kocioł.
Potter wszedł do niego, a za nim to samo zrobił jego towarzysz. Gdy weszli do środka Salvador zastanawiał się, po co się tu znaleźli. „Przecież tu nic nie ma” pomyślał, ale się nie odezwał tylko obserwował Harry’ego, który podszedł do bezzębnego barmana i przemówił.
- Dzień dobry.
- Witam – odpowiedział Tom odwracając się. – Oooooooo. Pan Potter. Dawno pana tu nie było. A gdzie się podział Hagrid?
- Nie wiem gdzie jest. Przyszedłem tu w innej sprawie. Chciałbym zarezerwować pokój dwuosobowy.
- Dwuosobowy? – zapytał Tom, a po chwili zauważył Anthonego. – Oczywiście.
- Dziękuję. Pojawię się tutaj wieczorem. Aha. Wolałbym żeby nikt nie wiedział o mojej obecności tutaj.
- Jeśli sobie tego pan życzy to mogę nic nie mówić, ale nie wiem, co na to ona – odpowiedział Tom i wskazał kobietę zmierzającą szybkim krokiem w stroną Pottera.
- Dobrze. Dziękuję – odpowiedział Harry i wyszedł z Antonem tylnymi drzwiami na małe, zamknięte podwórko, gdzie stał tylko pojemnik na śmiecie i rosło parę chwastów.
Po chwili pojawiła się tam tez owa kobieta, która Tom pokazał Harry’emu w barze.
- Dzień dobry – powiedziała i Harry zauważył, że jest to Doris Crockford. Kobieta, którą Harry poznał w Dziurawym Kotle parę lat temu.
- Dzień dobry – odpowiedział – Ma pani do mnie jakąś sprawę?
- Tak. Mój syn w tym roku został przyjęty do Hogwartu. Jest bardzo dobry w quiddicha. Chciałabym żebyś zobaczył czy jest w stanie dostać się do waszej drużyny.
- Ale on jest dopiero w pierwszej klasie. W tym wieku nie można być w drużynie.
- Ty się dostałeś.
- No tak ale... dobrze. Zobaczę, co się da zrobić. Pod warunkiem, że dostanie on się do Gryffindoru.
- Jestem tego pewna – odpowiedziała Doris uciskając Harry’emu rękę. – Dziękuję i dowidzenia
- Dowidzenia - odpowiedział Harry.
Kobieta odwróciła się i weszła do środka Dziurawego Kotla. Potter natomiast wyciągnął różdżkę i liczył cegły nad śmietnikiem. Uderzył trzy razy w trzecią od góry i drugą w bok nad śmietnikiem.
Anthony ze zdziwieniem obserwował jak cegła, w którą zastukał Harry drgnęła, przekręciła się i ukazała się mała dziura. Dziura robiła się coraz większa i większa. Chwilę później stali przed sklepionym przejściem wiodącym na brukową ulice, która ginęła za pobliskim zakrętem.
- Anthony – powiedział Harry – Witaj na Ulicy Pokątnej.
Przeszli pod kamiennym łukiem, a wejście znikło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:15, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 18 "Zakupy na Pokątnej"

Szli prosto. Anthony rozglądał się dookoła, chcąc zobaczyć jak najwięcej. Doszli w końcu do śnieżnobiałego budynku w szkarłatno-złotej liberii, który wyrastał ponad okoliczne sklepy. Podeszli do potężnych drzwi z brązu, przy których stał goblin, który ukłonił im się. Weszli do środka. Były tam drugie drzwi, tym razem srebrne, z wygrawerowanymi słowami:

Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.

- Co to znaczy? – zapytał Anthony.
- Bank Gringotta to jedno z najbezpieczniejszych miejsc na ziemi. Tylko wariat chciałby obrabować bank Gringotta, ponieważ skarbca strzegą zaklęcia, klątwy, a podobno także smoki.
- Smoki?
- Tak smoki. Lepiej nie próbować się tam zapuszczać bez przewodnika, ponieważ oni sprawdzają czy ktoś jest w środku raz na dziesięć lat.
- Kim są te małe istoty o spiczastej bródce i długich palcach?
- To są gobliny. Do nich należy bank. Idziemy dalej.
Gdy przeszli przez drzwi Harry zauważył, że od jego ostatniej wizyty nic się nie zmieniło.
Na wysokich stołkach, za długim kontuarem, siedziały gobliny. Odważały monety na mosiężnych wagach, skrobiąc piórami w wielkich księgach rachunkowych oraz badając drogie kamienie przez lupy. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdych stało dwóch goblinów, którzy wskazują drogę wchodzącym i wychodzącym klientom, kłaniając im się uprzejmie.
- Dzień dobry – powiedział Harry do jakiegoś wolnego goblina. – Przyszedłem wybrać trochę złota z mojej skrytki.
- Nie mam teraz czasu. Proszę porozmawiać z kimś innym – odpowiedział chamsko.
- Gobliny nie są zbyt dobrze wychowane – zwrócił się do Antha.
Potter podszedł do innego goblina, który powiedział, że zaprowadzi go do krypty. Po chwili ruszył w kierunku drzwi, każąc Harryemu i Antonowi iść za nim. Za drzwiami był wąski, kamienny korytarz, oświetlony płonącymi pochodniami. Korytarz biegł nieco w dół, a w posadzce widniały wąskie szyny prowadzące do skarbca.
- Skarbiec leży setki mil pod Londynem, głęboko pod ziemią. Można się dostać do niego tylko za pomocą wózka, który jedzie po szynach i od razu zna drogę do miejsca, gdzie ma pojechać. Jedzie się bardzo szybko labiryntem krętych korytarzy. Na samym dole znajdują się skrytki i krypty, w których czarodzieje przechowują swoje cenne rzeczy – poinformował Antha Harry.
Goblin zagwizdał i wózek przyjechał. Wsiedli do niego i pojechali. Pędzili bardzo szybko, wiele razy skręcając. Potter zamknął oczy nie chcąc, aby pęd powietrza piekł go w oczy. Gdy wózek się zatrzymał otworzył oczy i wysiadł z wózka wraz z Anthem oraz goblinem, który otwierał już wejście do krypty. Potter i Salvador weszli do środka.
- Masz – powiedział i rzucił Antkowi sakiewkę jego matki. – Wyrzuć wszystko, co tam jest i wrzuć do niego te złote monety.
Złoty Chłopiec wyciągnął z kieszeni swoją sakiewkę i również zaczął do niej ładować monety. Gdy już je napełnili, wsiedli do wózka, który odwiózł ich z powrotem do miejsca z którego wyruszali. Wyszli z banku.
- Pokaz mi ten twój list – rzekł do Anthonego, który wyciągnął z kieszeni kopertę i drugi pergamin.

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA

UMUNDUROWANIE:
Studenci pierwszego roku musza mieć:
1. Trzy komplety szat roboczych (czarnych)
2. Jedną zwykłą szpiczasta tiarę dzienną (czarną)
3. Jedną parę rękawic ochronnych (ze smoczej skóry albo podobnego materiału)
4. Jeden płaszcz zimowy ( czarny, zapinki srebrne)
UWAGA: wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzony w naszywki z imieniem.

PODRĘCZNIKI
Wszyscy studenci powinni mieć po jednym egzemplarzu następujących dzieł
Standardowa księga zaklęć (1 stopień) Mirandy Goshawk
Dzieje magii Bathildy Bagshot
Teoria magii Adalberta Wafflinga
Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika
Switcha
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczne wzory i napoje Arseniusa Jiggera
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamdera
Podstawy OPCM tom 1 Tariel Verian

POZOSTAŁE WYPOSAŻENIE
1 różdżka
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2)
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 teleskop
1 miedziana waga
Studenci mogą także mieć jedną sowę ALBO jednego
kota ALBO jedną ropuchę

PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM, ŻE STUDENTOM PIERWSZYCH LAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ

Przyglądał się listą książek. Miał wszystkie poza ostatnią. Postanowił kupić ją także dla siebie.
- Ruszamy na zakupy – oznajmił Harry i oddał Anthon’emu pergamin.
- Dobrze – odpowiedział, przeglądając list. - Dlaczego nie mogę mieć miotły?
- Bo jesteś w pierwszej klasie. Pierwszoroczniaki nie mogą posiadać mioteł.
- Ale ta kobieta, z którą rozmawiałeś powiedziała, że ty mogłeś?
- Tak. Ja byłem wyjątkiem. Ale oprócz mnie nikt nie miał takiego wyróżnienia od stu lat, więc nie masz na co liczyć.
Anthony posmutniał, a Harry widząc to powiedział.
- Nie martw się jakoś na to zaradzimy. Ruszamy po strój dla ciebie.
Szli przed siebie, aż doszli do sklepu, które szyld głosił: MADAME MALKIN – SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Harry wszedł do środka:
- Dzień dobry – przywitał się.
- Dzień dobry – odpowiedziała mu przysadzista czarownica. – Pan Potter nie spodziewałam się pana tutaj. Przecież zupełnie niedawno zmieniał pan szatę.
- Przyszedłem tu z jego powodu – powiedział Harry i wskazał na Anthonego, który stal obok niego. – Wybiera się do Hogwartu i potrzebowałby mundurek.
- Oczywiście. Podejdź tu młodzieńcze – rzekła Madame Malkin i wskazała na małe krzesło. – Stań tam.
Anthony posłusznie stanął tam gdzie mu kazano, a Madame Malkin zaczęła przymiarkę. Po chwili skończyła.
- Przymiarka zrobiona. – powiedziała – Będzie gotowa za dwie godziny.
- Dziękuję – odpowiedział młody czarodziej.
- Zjawimy się tutaj po nią – powiedział Harry i wszedł ze sklepu, a za nim podążył Anthony.
- To gdzie teraz? – zapytał
- Do księgarni – odpowiedział i poszli do „Esów i Floresów”.
- Witam – przywitał się podchodząc do sklepikarza.
- Dzień dobry – odpowiedział.
- Chciałbym te książki – powiedział Harry dając listę. – a tę ostatnią dwa razy.
Sklepikarz przejrzał listę.
- Nie będzie problemu.
- I jeszcze Standardowa księgę zaklęć stopień szósty.
- Już przynoszę – powiedział sklepikarz i poszedł po zamówione książki.
Po chwili wrócił niosąc wszystkie podręczniki i kładąc je na ladzie.
- To wszystkie. „Podstawy OPCM” można kupić tylko z drugim tomem.
- Niech będzie. Ile za wszystko? – zapytał się Harry
- Dwadzieścia dwa galeony, sześć sykli i dwa knuty.
Harry otworzył sakiewkę. Odliczył wyznaczoną cenę i zapłacił. Podręczniki pomniejszył i wrzucił do kieszeni. Co zdziwiło Anthonego.
- Idziemy po różdżkę – oznajmił i udali się do sklepu Ollivandera.
- Dzień dobry – przywitał się Harry z Panem Ollivanderem.
- Harry Potter – powiedział pan Ollivander. – Jedenaście cali, ostrokrzew, pióro feniksa, ładna i giętka.
- Zgada się – powiedział z uśmiechem Potter.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Otóż ten młody czarodziej – oznajmił. – Potrzebuje różdżkę.
- Oczywiście. Podejdź tu młodzieńcze – powiedział pan Ollivander. – W której ręce jest moc?
- Jesteś prawo czy leworęczny? – przetłumaczył Anthowi Harry.
- W lewej.
- Wyciągnij ją. Bardzo dobrze.
Zmierzył rękę od ramienia do palca wskazującego, potem od nadgarstka do łokcie, a następnie odległości od ramienia do podłogi i od kolana do pachy, a wreszcie obwód głowy. Gdy skończył mierzenie podszedł do półki i zdjął z niej parę pudełek, z których później wyciągną różdżki.
- Proszę spróbować. Kasztanowiec, pióro feniksa. Siedem cali Dość giętka.
- Machnij ręką – powiedział Harry.
Anthony zrobił to, co mu kazano, ale pan Ollivander prawie natychmiast wyrwał mu ją z ręki.
- Drzewo brzozowe, róg jednorożca, jedenaście cali, bardzo elastyczna. Proszę bardzo.
Wypróbowali jeszcze pięć różdżek, a aż w końcu pan Ollivader wybrał:
- Cis, włos jednorożca, trzynaście cali, giętka o dużej mocy. Proszę spróbować.
Tym razem się udało. Anthony wyraźnie zadowolony, że w końcu wybrał sobie różdżkę zapłacił za nią osiem galeonów i sześc sykli, po czym opuścił sklep.
- Teraz idziemy po sowę. Chyba, że wolisz kota albo ropuchę.
- Może być sowa.
- Więc chodź.
Zaszli do Centrum Handlowego Eeylopa i kupili w nim pięknego szarego puchacza. Anthony szczerze ciekawy zapytał w końcu Harry’ego po co mu właściwie ta sowa.
- Nie wiem, dlaczego jest taki wymóg. Chociaż to wcale nie jest obowiązkowe, bo nie przypominam sobie żeby moi koledzy, takich dwóch bliźniaków, miało jakieś zwierzę. Ale Sowy są bardzo pożyteczne. Chyba widziałeś, że to właśnie one przyniosły ci list.
Anthony pokiwał głową.
- No widzisz. To teraz skoro już wiesz to idziemy dalej. Najważniejsze rzeczy mamy kupione. Teraz pozostają nam drobnostki – powiedział Harry, gdy wchodzili do sklepu, w którym kupili pergaminy i pióra oraz atrament.
Kupili także cynowy kociołek, mosiężny teleskop i wagę do odważania składników eliksirów. Chwilę później weszli do apteki i zakupili wszystkie potrzebne składniki.
Gdy z niej wyszli Harry podążył dalej wzdłuż Pokątnej. Rozglądając się na wszystkie strony. Po dziesięciu minutach marszu znalazł w końcu to czego szukał. Wielki i kolorowy szyld z napisem „Magiczne Dowcipy Weasley’ów” . Sklep nie wyglądał na zbyt duży, lecz gdy weszli do środka zauważył, że musiał być magicznie powiększony.
- Witaj Harry – przywitał się Fred, gdy tylko go zobaczył.
- Cześć Fred. Jak tam interes?
- Świetnie. Nie przypuszczałem, że pójdzie nam aż tak dobrze – odpowiedział z uśmiechem. – Harry muszę ci jeszcze raz podziękować za ten tysiączek. Oddam ci go, gdy tylko zarobimy troszkę więcej.
- Nie trzeba. Nie potrzebuje tych pieniędzy. A teraz potraktuj mnie jak prawdziwego klienta i powiedz co tu macie ciekawego.
- Mnóstwo rzeczy. Rozejrzyj się to zobaczysz.
- A tam w tej budce w rogu, co jest? – zapytał się Harry wskazując na dobudowane pomieszczeń w rogu.
- Tam są rzeczy, które nie służą do robienia żartów. Okazało się, że aby otworzyć sklep musimy mieć coś takiego. Nie rozumiem tylko dlaczego u Zonka nie było takiego czegoś.
- Ile razy mam ci tłumaczyć? – odezwał się głos za pleców Harrego. To był George – W Hogsmeade tego nie potrzeba.
- A co tam jest dokładnie?
- Fred idź mu przynieś „Magiczne przepisy Dumbledore’a”
- Dobrze – odpowiedział Fred i podszedł do budki, biorąc z niej książkę i podając Harry’emu
- Co to jest?
- To jest pomysł mamy. Za zgodą Dumbledore’a wpisała tu kilka swoich przepisów kucharskich. Mimo, że jest tanie to nikt tego nie kupuje. Z pewnością się ucieszy widząc, że Ty ją masz?
Harry odwrócił ją na spisie treści i poczytał kilka tytułów brzmiących między innymi tak:
„Oryginalna Czekolada nauczyciela wilkołaka”, „Eliksir Uśmiechu Profesora Snape”, „Koktajl Szczęścia Profesora Quirrella”, „Domowa czekolada Freda i Georga”, „Czekoladowy Koktajl z bananem Prawie Bezgłowego Nicka”, „Z Przepisów Lily Evans”, „Kurczak a`la Bellatrix”, „Nie taki ponury Ponurak”, „Udane ciasto Hagrida”, „Makowe lody Lupina”, „Żelki-fasolki Bertiego Botta”, „Naleśniki z czekoladą a`la Ron”, „Babeczki od Zgredka”, „Pyszny chlebuś Hermiony”, „Zupka Argusa Filcha”, „Carpaccio z polędwicy po Potterowsku”, „Pyszne Ptasie Mleczko Pani Trelawney”, „Piramida z owoców w galaretce autorstwa Korneliusza Knota”, „Owoce w galarecie Minewra”, „Danie wegetariańskie Lee Jordana”, „Śmietankowiec Hagrida”, „Mus z dżemu owocowego Ronalda”, „Pieczone jabłka Lestrang’ów”, „Banany w Cieście Sam-Wiesz-Kogo”, „Cytrusowa galaretka z miętowym lodem Harry’ego Pottera”. To była tylko część przepisów z tej książki. Harry’ego bardzo to zdziwiło.
- Śmiało sobie poczynacie – rzekł z uśmiechem. – Na przyszłość mnie informujcie jak będziecie chcieli wykorzystać moje nazwisko do swojego sklepu.
- Wybacz Harry, ale myśleliśmy, że dzięki niemu ktoś to kupi.
- Nic się nie stało – rzekł Harry. – Ile za to chcecie?
- Dla ciebie nic.
- Ale…
- Bierz i siedź cicho. Za miesiąc dostaniesz od nas piękny prezent urodzinowy.
- Jaki?
- Sam się domyśl – powiedział Fred.
- Przekonasz się później – przerwał mu George.
- Dobrze, ale mam jeszcze do was jedną sprawę?
- Jaką?
Harry wyciągnął z kieszeni Mapę Huncwotów.
- Przejdźmy do konkretów. Potrafilibyście stworzyć drugą taką?
- Możliwe, że tak – powiedział George. – Ale po co ci?
- Dla niego – rzekł Harry wskazując na Anthonego. – Myślę, że mu się przyda.
- Sprawdzimy co da się zrobić.
- Zgoda – oznajmił Harry. – Jeśli możecie dodajcie do niej te przejścia, które wy odkryliście.
- Nie ma sprawy. Ale już Ci mówię, że nie damy rady przekopiować z tej Mapy na nową jego starych twórców. Na nowej nie będzie już Łapy, Glizdogona, Rogacza i Lunatyka. Będziemy musieli stworzyć sobie ksywy i sami siebie tam „włożyć”
- Zróbcie co się da.
- Okay.
- Dobrze to ja się zbieram. Na razie.
- Cześć – rzekli obydwaj bliźniacy, a Harry z Anthonym wyszli ze sklepu.
- Idziemy po twoją szatę. I tak jesteśmy już spóźnieni – oznajmil Potter i udali się w stronę Madame Malkin. Tam odebrali od niej szatę i tak jak wszystko do tej pory pomniejszyli w włożyli do kieszeni.
Zaczęło się już powoli ściemniać, więc Potter odprowadził Anthonego do Dziurawego Kotła, gdzie czekał już na nich pokój przygotowany przez Toma. Harry kazał mu przynieść kolację do pokoju za godzinę. Powiedział także Anthonemu, żeby nie wychodził z Kotła, a sam udał się najpierw na Pokątną, a później na Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Założył kaptur na głowę i wszedł do sklepu Borgina i Burkesa. Podszedł do lady i odezwał się zmienionym, grubym głosem.
- Dobry wieczór.
- Witam – rzekł czarodziej, którym zapewne był Borgin.- Czym mogę służyć?
- Potrzebuję Laskę Śmierci.
- Laskę Śmierci? Nie posiadam jej. Musiałbym się postarać żeby ją zdobyć. Mało ich jest na świecie.
- Muszę ją mieć.
- A można wiedzieć po co?
- Do kompletu z tym – powiedział Harry i pokazał mu pierścień.
- Niech mi pan da trzy dni.
- Do jutra.
- Postaram się. Ale to będzie bardzo drogie.
- Ile?
- Dwadzieścia tysięcy galeonów.
- Nie dam więc niż dziesięć tysięcy.
- Wie pan jak ciężko to będzie zdobyć.
- Uda się to panu – rzekł Harry.
- Wiem, że się uda, ale za mniej niż osiemnaście tysięcy nie mogę sprzedać.
- Aż tak bardzo mi na niej nie zależy. Skoro pan nie chce zarobić to trudno – powiedział Potter, odwrócił się i szedł w kierunku wyjścia.
- Chwila. Puszczę ją panu za piętnaście.
- Do widzenia – chciał się pożegnać Harry.
- Dobrze niech panu będzie. Dziesięć tysięcy.
- Jutro się po nią zjawię – Złoty Chłopiec wyszedł ze sklepu i wrócił do Dziurawego Kotła bardzo zadowolony.
W pokoju zjadł kolację z Anthonym. Później opowiadał mu o Hogwarcie. O jego przygodach... Anthony był bardzo podniecony, gdy przymierzył szatę szkolną. Także bardzo ciekawiły go książki. Potter nie chciał mu jeszcze mówić o tym jak ciężka nauka go czeka. Nie wiedział kiedy powie mu o tym, że będzie musiał się uczyć Piekielnej Magii, która jak podejrzewał jest bardzo ciężka. Postanowił najpierw sam ją opanować, a dopiero później mu o niej powiedzieć. Tymczasem rozmawiał i żartował z nim. Pokazał mi kilka prostych czarów jak na przykład „Accio”. Tak im czas szybko mijał, że usnęli dopiero grubo po północy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sieghai
Mugol


Dołączył: 09 Sie 2007
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:17, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 19 "Nieprzyjemne spotkanie"


- Z obecną chwilą zostaliście przyłączeni do grona śmierciożerców – powiedział człowiek o tłustych włosa na środku Sali do piętnastu klęczących przed nim ludzi. – Możecie powstać.
Voldelmort również wstał i chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu pukanie do drzwi i wtargniecie śmierciożercy, który podbiegł do niego i klęknął.
- Mówiłem, że nie wolno mi przerywać? – mówił Voldelmort podnosząc różdżkę.
- Wybacz panie – zaczął klęczący śmierciożerca. – Mam dla ciebie wiadomość, która nie może czekać.
- Mów.
- Potter jest na Pokątnej. Sam. Bez ochrony. – Na twarzy Voldelmorta pojawił się szaleńczy uśmieszek.
- Bella – powiedział Lord, a Bellatrix zaraz do niego podeszła.
- Tak panie.
- Weź wszystkich młodych śmierciożerców i przyprowadźcie Pottera do mnie.
- Już idę panie.
- Bella – odezwał się jeszcze Czarny Pan, a Lestrange odwróciła się- nie będę tolerował błędu!






Harry obudził około dziesiątej, zamówił coś do jedzenia u Toma i czekał aż Anthony również wstanie, co się stało po pół godzinie. Zjedli razem śniadanie i udali się na Pokątną.
- Dokąd dzisiaj idziemy? – zapytał Anthony
- Właściwie wszystko już masz, więc dzisiaj pochodzimy po Pokątnej i sprawdzimy, co jeszcze by ci się przydało.
- Aha. To gdzie najpierw?
- Muszę ci kupić prezent na urodziny, bo chyba miałeś niedawno?
- Skąd wiesz?
- Tajemnica. Idziemy
Szli prosto aż wreszcie Harry doszedł do sklepu, w którym chciał kupić mu prezent.
- Markowy Sprzęt do Quiddicha – poczytał Anthony
- Wchodzimy – powiedział Harry i wszedł do środka sklepu.
Ledwo wszedł i podszedł do niego sprzedawca pytając się:
- Pomóc w czymś?
- Chciałbym zakupić miotłę.
- Ależ oczywiście, a jaką?
- Nimbus 2001.
- Jak pan sobie życzy, chociaż doradziłbym raczej nowego Nimbusa 2002. Daleko mu do Błyskawicy, ale na pewno jest lepszy niż 2001.
- Mógłbym go zobaczyć?
- Oczywiści, już przynoszę.
Sklepikarz poszedł po miotłę, wracając nią po chwili.
- Proszę – powiedział podając ją Harry'emu, którą ją wziął i zaczął oglądać – Ma bardzo dobre przyśpiesz.... – mówił, lecz Harry mu przerwał
- Biorę.
- Świetnie. Chodźmy do kasy.
Podeszli do kasy, gdzie Harry zapłacił za miotłę. Sklepikarz zapakował i podał Potterowi, który wyszedł ze sklepu razem z Anthonym.
- Proszę. – rzekł Potter dając Anthowi miotłę – Najlepszego, spóźnione ale szczere.
- Dziękuję – opowiedział Anthony z łzami w oczach. Pierwszy raz ktoś podarował mu taki wspaniały prezent.
- Ja muszę teraz gdzieś iść, a ty tu na mnie poczekaj.
- Pójdę z tobą.
- Lepiej nie.
- Dlaczego?
- Bo to nie jest miejsce dla ciebie.
- A dla ciebie jest?
- No dobrze, choć, ale będziesz czekał, gdy ci powiem.
- Oczywiście.- odpowiedział Anthony i poszedł za Harrym, który ruszył w stronę Nokturnu.
Potter naciągnął kaptur na głowę, gdy już wchodził w uliczkę i powiedział Anthonowi, że ma zrobić to samo i nie rozglądać się na boki. Ulica była pusta, a Złoty Ch;lopiec zastanawiał się, dlaczego. Jak był tu dzień wcześniej kręciło się na niej kilku typków, ale nie miał teraz czasu się nad tym zastanawiać. Szli wolno, aż doszli do miejsca, do którego Harry zmierzali Sklep Borgina i Burkensa był zaledwie dwadzieścia metrów przed nimi. Jednak dojście do niego nie było im dane.
- Witaj Potter –usłyszał za sobą kobiecy głos i momentalnie się odwrócił
Ulica już nie była pusta. Za nim stało około dwudziestu śmierciożerców i różdżkami skierowanymi w ich stronę. Harry szybko ocenił swoje szanse.
- Nie zginiesz Potter, jeżeli będziesz grzeczny. – Kontynuowała kobieta – Czarny Pan chce z tobą porozmawiać.
- Wiesz Bella – przywitał się Harry rozpoznając głos kobiety, którą szczerze nienawidził– powiedz Voldelmortowi, że wpadnę na kawkę innym razem, bo teraz nie mam czasu.
Po czym przyciągnął do siebie Anthonego, złapał jego miotłę i próbował uciec. Wylądował na dachu jakiegoś sklepu.
- Schodź Potter. Z Nokturna nie uciekniesz na miotle. Stąd jest tylko jedno wyjście. –powiedziała szyderczo Bella – Przez nas!
Złoty Chlopiec obrócił się dookoła. Miała rację. Stąd nie da się uciec. Jest na nich skazany.
- Anthony, siedź na tym dachu dopóki nie przybędzie ktoś z pomocą. Oni nic ci nie zrobią. Chcą dorwać tylko mnie
- Dobrze. Ale co oni ci chcą zrobić? – rzekł przestraszonym głosem Anth
- Domyśl się. – powiedział Harry.
- Potter, schodź natychmiast, bo jak mu tam wejdziemy to się dla ciebie źle skończy. Tak samo jak dla tego smarka, który jest z tobą.
Harry zeskoczył z dachu budynku na inny, który był niżej, a z niego na jeszcze niższy, aż był w stanie zeskoczyć na ziemię.
- Dobry chłopiec. Postępujesz mądrze. – powiedziała Bella, – Ale i tak się muszę pobawić. Crucio
Potter krzyknął. Ból był ogromny. Po raz kolejny w swoim życiu był pod działaniem zaklęcia torującego. Za każdym razem, gdy ktoś go na nim używał miał ochotę umrzeć. Tym razem nie było inaczej. Po chwili ból ustał. Bellatrix cofnęła zaklęcie.
- I jak było Potter?
Podniósł głowę. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- To był twój błąd. – Po czym podniósł rękę, na której miał pierścień Władcy Piekła i skierował ją w stronę Belli. Z jego ręki wystrzeli płomień, który leciał tak szybko, że Bella nie zdążyła zrobić uniku. Padła na ziemię, jęcząc z bólu.
- Mamo – tylko to słowo Harry zdążył usłyszeć zanim cała reszta śmierciożerców podniosła różdżki i krzyknęło razem „Avada Kadavra”.
Harry patrzył jak zielone promienie lecą wprost na niego. Stał bez ruchu jak sparaliżowany. Promienie były coraz bliżej. Jednak nie trafiły go, ponieważ chwilę wcześniej coś silnie uderzyło do w bok i odrzucił na kilka metrów. Leżał na ziemi, spojrzał w kierunku gdzie przed chwilą się znajdował. Był tam młodzieniec idący w jego stronę. Miał około osiemnastu lat, czarno-czerwone włosy i kilka kolczyków w uszach.
- Wstawaj Potter, jeżeli chcesz żyć. Sam sobie nie poradzę.
- Kim jesteś? – zapytał się przybysza Harry
- Przyjacielem.
- Oooo. Dominic raczył się pojawić. A Czarny Pan twierdził, że nie żyjesz – odezwała się Bellatrix podtrzymywana przez jakiegoś śmierciożercę.
- Jak widać ma błędne informacje Bella.
- Chyba nie myślisz, że sobie poradzicie z nami we dwóch.
- Nie powinno być ciężko. Przecież to masz amatorów, którzy nigdy nikogo nie zabili. Z wyjątkiem twojej córeczki oczywiście.
- Być może, ale nie mieli oporów żeby rzucić zaklęcie uśmiercające na Pottera. Poradzimy sobie z wami bez problemu.
- Tego bym nie powiedział – odezwał się głos zza pleców śmierciożerców.
- Kim jesteście? - zapytałala Bella, a Harry rozpoznał ich. Byli to Tommy, Nagi i Joe.
- Przyjaciółmi Pottera. – odpowiedział Tommy
- Zabić ich – powiedział śmierciożerca podtrzymujący Bellę. Harry zauważył, że była to dziewczyna. Dość młoda sądząc po głosie.
Trzech śmierciożerców rzuciło avadę w kierunku Tommego, Joe’ya i Nagi. Nagi zgrabnie uniknęła zielonego światła, Tommy go odbił kijem, a Joe dostał nim w policzek. Na jego twarzy pojawiła się mała ranka. Lecz chyba nawet tego nie poczuł.
- Avada Kadavra – padł jeden śmierciożerca. Człowiek stojący obok Harrego miał wyciągniętą różdżkę. To on zabił.
- Podnieś się Potter – powiedział do Harry’ego, po czym rzucił jeszcze jedną avadę, lecz tym razem śmierciożerca zrobił unik.
Złoty Chłopiec podniósł się wreszcie i rzucił Drętwotę na śmierciożerców. Jeden oberwał. Tommy, Joe i Nagi podbiegli do reszty śmierciożerców. Mimo, iż Ludzi Voldelmorta mieli znaczną przewagę liczebną to przegrali. Walka nie była wyrównana. Joe nawet nie odczuwał zaklęć rzucanych na niego, Nagi unikała każdego czary, a Tommy wszystko odbijał. Najbardziej ucierpiał Harry, który obrywał zaklęciami bez przerwy. Natomiast Dominic posłał do piachu jeszcze dwóch śmierciożerców. Po chwili na nogach ostało się tylko ośmiu śmierciożerców obtoczonych przez przyjaciół Harrego.
- I co teraz? – zapytał się Dominic. – Avada...
- Stój – przerwał mu Harry. – Nie zabijaj ich. Niech wezmą martwych i nieprzytomnych i stąd odejdą.
- Chyba sobie żartujesz?
- Nie.
- Jak chcesz. Możecie odejść. – powiedział zdziwiony chłopiec nazwany Dominic’em
- Maski. Zdjąć maski? – powiedział Harry i pokazał na pierwszego śmierciożercę od lewej. – Ty pierwszy.
Śmierciożerca zdjął maskę. Był to Nott, następny był Goyle, Crabble.
- Kończymy te zabawę. – powiedziała Bella, po czym zrobiła krok z prawo objęła wszystkich śmierciożerców i zniknęła, zanim ktoś zdążył zareagować.
- Zostawiła pozostałych. – powiedział Harry patrząc na martwych i nieprzytomnych śmierciożerców leżących na ziemi.
- A czego innego się po niej spodziewałeś? – zapytał się Dominic, po czym znikł cichym trzaskiem.
- Kim on był? – zapytał się Tommy
- Nie wiem. Nie znam go.
- Trzeba powiadomić Ministerstwo Magii. – powiedziała Nagi
- Zajmę się tym za chwilę
- Dobrze, więc my znikamy.- powiedział Joe po czym całej trójki już nie było
Harry schował różdżkę.
- Anthony zejdź na dół. – powiedział, a Anth po chwili zleciał niezdarnie na miotle. Gdy wylądował i spojrzał na ulicę wystraszył się.
- Nie są martwi, tylko nieprzytomni. Chodźmy stąd.- powiedział Harry, po czym wyszli na Pokątną.
Poszli do Lodziarni Floriana Fortescue'a.
- Witaj Harry – przywitał się sprzedawca z Harry’m
- Dzień dobry panu. – odpowiedział – poprosiłbym dwie porcję lodów.
- Już się robi.
Po chwili Florian Fortescue przyniósł lody Potterowi i Anthonowi.
- Co słychać Harry? – powiedział siadając przy jego stoliku.
- To, co zawsze. Wakacje na Privet Drive nie są zbyt ciekawe. Mógłby pan zawiadomić Ministerstwo Magii, bo na Nokturnie kręcą się jacyś śmierciożercy?
- Nie żartuj Harry. – zaśmiał się Florian
- Ja nie żartuję. Mówię całkowicie poważnie.
- Skąd wiesz? – zapytał
- Widziałem. Przed chwilą jak przechodziłem.
- Jeżeli to prawda za chwile oni sami się tu zjawią. – po jego słowach było słychać głośny trzask i znikąd zjawiło się dziesięciu aurorów, a wśród nich był także Kingsley Shacklebolt i Tonks. Zaraz po pojawieniu udali się na Nokturna.
- Widzisz już są. – powiedział pan Fortescue.
- No tak. – odpowiedział Harry, a Florian wstał od stolika, ponieważ przyszli klienci .
Gdy dojedli lody udali się do Dziurawego Kotła, gdzie Harry kazał czekać Anthowi, a sam udał się do Gringotta, a później na Nokturna. Założył kaptur na głowę i rozejrzał się wokoło. Nie było śladów po dzisiejszej walce ze śmiericożercami. Harry wszedł do sklepu Borgina i Bukersa.
- Dzień dobry. – przywitał się Potter
- Witam.
- Wczoraj u pana byłem w sprawie Laski Śmierci.
- Pamiętam. Właśnie mi ją dostarczono.
- Bardzo dobrze. – odpowiedział – proszę ją przynieść
Sprzedawca poszedł na zaplecze, przychodząc po chwili z Laską Śmierci w ręce. Położył ją na ladzie.
- A więc na ile się to dogadaliśmy? –zaczął Harry – pięć tysięcy galeonów?
- Nie. Dziesięć tysięcy.
- Niech pan coś spuści z ceny.
- Słuchaj cwaniaczku. Bierzesz ją za dziesięć albo wcale. Czy to jasne?
- Jak słońce – powiedział Harry i wyciągnął sakiewkę ze złotem, kładąc ją na ladę.
Wziął Laskę i wyszedł ze sklepu. Udał się prosto do Dziurawego Kotła, gdzie zapłacił za pokój i razem z Anthonym udali się do domu na Privet Drive.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Trzy Miotły Strona Główna -> HP Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy