Forum Trzy Miotły Strona Główna
Harry Potter i Tajemnice Hogwartu
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Trzy Miotły Strona Główna -> HP Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Nie 14:32, 18 Lis 2007    Temat postu:

Mam pomysl: moze chce ktos napisac kolejny rozdzial? obowiazuje zupelna dowolnosc i fikcja. na odpowiedz czeka jeszcze tydzien. (podkreslam, ze ma to byl JEDEN rozdzial.)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Wto 19:00, 04 Gru 2007    Temat postu:

Dobra, nikt nie odpowiedział, więc piszę kolejny rozdział.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Wto 19:57, 04 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział dziewiąty
„W przedziale”

Z każdym dniem ciekawość Harry’ego wzrastała. Wiedział, że kończą się wakacje, ale nie wiedział, co będzie potem. Co prawda miał świadomość, że pójdzie do szkoły dla czarodziejów, lecz nadal nie przywykł do nowego otoczenia i z dystansem podchodził do różnych zadziwiających rzeczy, które były codziennością dla czarodziejów.
Razem z Weasleyami błogo spędzał czas. Wszyscy cieszyli się ostatnimi słonecznymi dniami tego lata chodząc nad pobliską rzekę, grając w quidditcha i rozmawiając. Rozmowa polegała przeważnie na zadawaniu pytań Weasleyom na temat świata czarodziejów, jak i również opowiadaniu ciekawostek dotyczących świata mugoli. Harry dowiedział się wiele o tej szkole, co nie gasiło jego pragnienia poznania jej, wręcz przeciwnie, Harry pragnął jak najszybciej znaleźć się właśnie tam. Nie znaczy to, że u Weasleyów czuł się źle. Hagrid miał zdecydowanie rację mówiąc, że Weasleyowie to „całkiem miła rodzinka”. I chociaż często doświadczał zaskakujących sytuacji, to nigdy nie pomyślał o nich źle.
- Już jutro będziemy w Hogwarcie! – krzyczał Ron po raz siódmy. – Nie mogę się doczekać.
- Tak szybko chcesz stąd uciec? – spytała pani Weasley.
- Nie… To znaczy będę tęsknił i tak dalej… - odpowiedział Ron, a Harry zobaczył jak jego oczy wędrują ku sufitowi.
Na kolację był indyk z warzywami. Była to ostatnia wspólna kolacja w tym roku. Harry jeszcze nie wiedział, że dwadzieścia cztery godziny później przeżyje jedną z najszczęśliwszych chwil w całym swoim życiu. Po kolacji wszyscy poszli pakować kufry. Wszyscy z wyjątkiem Ginny, bo ona dopiero za rok zacznie naukę w Hogwarcie.
Rano zamieszanie było jeszcze większe, niż w dniu zakupów na Pokątnej. Po śniadaniu pod dom podjechały dwa samochody. Weaslowie i Harry weszli do środka. Pomimo staromodnego wyglądu wnętrze było bardzo wygodne.
Pół godziny później byli w Londynie, przed wejściem na stację Kings Cross. Harry nie wierzył, że podróż do Hogwartu odbędzie się w zwyczajnym pociągu, miał jedynie nadzieję, że nie będzie trzeba używać proszku Fiuu. Szli z wózkami zatrzymując się przed peronem dziesiątym.
- Harry, jesteśmy na peronie dziewięć i trzy czwarte. Żeby dostać się do ekspresu, trzeba po prostu wjechać z ważkie w tę ścianę. – powiedziała pani Weasley wskazując na ścianę obok nich.
Harry nie protestował i po Percym, Fredzie i George’u wbiegł w barierkę na ścianie. Poczuł lekkość i przyjemność, ale trwała ona nie więcej niż sekunda i Harry znalazł się w zupełnie innym miejscu.
Zadziwiła go liczba osób zebranych na peronie. Większość nich była w wieku Harry’ego i Rona. Nadjechał pociąg. Był cały czarny z wyjątkiem drzwi. Harry zauważył, że pierwsze drzwi są w kolorze srebrno-zielonym, a drugie złoto-czerwonym. Były jeszcze inne drzwi, ale Harry nie widział ich dokładnie- pociąg był dość długi. Na początku, w drugim wagonie były drzwi opatrzone napisem „Pierwszoroczniacy”. Ron wskazał na to miejsce i obaj z Harrym weszli do pociągu. Maszyna ruszyła, a Ron i Harry żegnali się z panią Weasley. Harry podziękował pani Weasley za gościnę.
Zajęli wolny przedział. Prawie wolny. Siedziała w nim jedna osoba pogrążona w lekturze. Usiedli więc i zaczęli rozmawiać.
- Ach, jak fajnie! Chciałbym być już na miejscu. – Ron nie ukrywał podniecenia.
- Taak, ja też. Ale właściwie to gdzie to jest? Ile będziemy jechać? – Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że wie przecież jak wygląda szkoła, ale nie wie, gdzie się znajduje.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział Ron, który zaczął grzebać w torbie i wyciągnął dwie czekoladowe żaby.
- Podróż będzie trwała około dwóch godzin. – wyrecytowała dziewczyna siedząca naprzeciwko nich. Miała minę, jakby bała się, że powiedziała coś nie tak.
- A skąd wiesz? I kim ty właściwie jesteś? – spytał może trochę zbyt szorstko Ron.
- Jestem Hermina Granger. A wiem to z „Historii Hogwartu”. – odpowiedziała dziewczyna nieco bardziej chłodnym tonem.
- Miło mi, Harry Pott… - nie dokończył Harry, bo Ron szturchnął go w ramię. – No co?
- Yyy… Cześć. To jest Harry Po… - powiedział Ron, ale tym razem on nie dokończył zdanie, bo Harry mu przerwał.
- Tak, jesten Harry Potter, i umiem sam się przedstawić. A to jest Ron Weasley. – odpowiedział zniecierpliwiony Harry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Pią 23:38, 07 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział dziesiąty
„Dwóch ludzi w maskach i jeden z siwą brodą”

-Och, naprawdę? Tak myślałam! Ale nie wiedziałam, czy to na pewno TY! – ton Hermiony był teraz zupełnie inny, napełniony zaciekawieniem.
- Tak, to naprawdę ja, i co z tego? – odpowiedział Harry.
- No wiesz, jesteś sławny i w ogóle. Czytałam o tobie w wielu książkach, mogę autograf? – spytała Hermina, wyciągając z torby kartkę i pióro.
Harry zaczął się śmiać.
- Przestań, może po prostu zostaniemy przyjaciółmi… - powiedział rozbawiony
- Och, naprawdę? Harry, oczywiście! – Hermiona szalała z radości.
Mina Rona nie wskazywała na zadowolenie z tej sytuacji, na pewno zazdrościł Harry’emu jego sławy. Ale co do przyjaźni z Hermioną był zadowolony. Podróż trwała już ponad godzinę, a Harry rozmawiał z Ronem i Hermioną. Dowiedział się, że jest ona bardzo mądrą i oczytaną osobą. Stwierdził, że warto przyjaźnić się z kimś takim.
Gdy tak rozmawiali, nagle za oknem zrobiło się ciemno. I nie tylko za oknem… Nieoczekiwanie zgasły wszystkie lampy w pociągu. Harry nie widział nic przez długą chwilę. Gdy wreszcie coś zobaczył, aż podskoczył z przerażenia. Ron i Hermiona siedzieli nieruchomo, jakby zasnęli, ale nie oddychali. W przedziale zrobiło się zimno. Pierwsza myśl, która przyszła Harry’emu do głowy mówiła, że jego przyjaciele nie żyją, ale to nie mogła być prawda… Harry postanowił wyjść z przedziału z trzech powodów. Po pierwsze chciał zorientować się, co dzieje się w innych przedziałach, chciał sprowadzić pomoc oraz dowiedzieć się, co było przyczyną tego dziwnego zjawiska. Spojrzał na zegarek, żadna ze wskazówek nie poruszała się. Harry zrozumiał, że zatrzymał się czas. Ale dlaczego on teraz idzie, a inni siedzą nieruchomo. Harry pomimo swojej odporności na różnego rodzaju straszenie, miał nogi jak z waty. Cały się trząsł. Nie wiedział, co zobaczy za chwilę. Doszedł do końca wagonu i usłyszał jakiś cichy szelest dochodzący zza zamkniętych drzwi. Podszedł bliżej, aby zbadać źródło tych przerażających dźwięków. Otworzył drzwi.
Zanim zdążył cokolwiek zobaczyć, usłyszeć czy poczuć, oślepił go strumień czerwonego światła i w następnej chwili leżał na podłodze. Zobaczył nad sobą dwie głowy. Zamiast twarzy miały czarne maski i równie czarne kaptury.
- Ooo, mały Harruś! – powiedział chłodny, kobiecy głos.
- Tak, jesteś bardzo podobny do ojca. – tym razem odezwał się niski, męski głos.
- I zginiesz też tak samo, jak on! Avada Kedav…
Kobieta nie zdążyła wypowiedzieć formuły uśmiercającego zaklęcia, bo do wagonu z hukiem wbiegł starzec w błękitnej szacie i srebrnej brodzie i włosach. Harry spostrzegł też półokrągłe okulary na jego nosie.
- Impedimento! - krzyknął starzec
W tej chwili dwie postacie w maskach dosłownie przeleciały na koniec wagonu. Wylądowały z takim hukiem, że wiszący zegar wskazujący godzinę osiemnastą siedem i dwadzieścia trzy sekundy runął w dół.
- Harry, jestem Albus Dumbledore. A to byli śmierciożercy. Zwolennicy Voldemorta. Chyba mogę używać tego imienia w twoim towarzystwie? W końcu jesteś jedyną osobą na świecie, która przeżyła jego atak. – powiedział starzec nienaturalnie spokojnym tonem.
Harry nie wiedział o czym ma myśleć. Nie wiedział, skąd starzec zna jego imię, nie wiedział gdzie słyszał jego nazwisko i czemu zjawił się w samą porę.
- Ale nie mamy czasu. Ci śmierciożercy użyli zalkcęia Zatrzymania Czasu. My musimy już iść, załatwić coś ważnego.
Machnął różyczką i pociąg znów ruszył, światła się zapaliły, a wszędzie było słychać rozmowy. Harry przypomniał sobie, jak Hagrid mówił o liście do Dursleyów od Dumbledora. Wysiedli z pociągu i ruszyli. Szli przez jakąś polanę, gdy Dumbledore się zatrzymał.
- Tutaj musimy się teleportować do Londynu. Złap mnie mocno za ramię.
Harry posłusznie zacisnął rękę na ramieniu starca. Poczuł, jak jego stopy odrywaja się od ziemi i mknie gdzieś wysoko. Po krótkiej chwili znów poczuł grunt pod nogami i zobaczył Dumbledora stojącego obok niego.
- Najpierw wstąpimy do kwatery głównej. – powiedział
- Kwatery głównej czego? – spytał zmęczony, ale zaciekawiony Harry.
- Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. – odpowiedział Dumbledore swoim spokojnym, kojącym głosem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Śro 17:54, 12 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział jedenasty
„Ciasne ulice Londynu i misa ze wspomnieniami”

Maszerowali długo ciemnymi, wąskimi ulicami Londynu. Po drodze nie spotkali nikogo, prócz jakiejś staruszki, która dźwigała torby z zakupami. Szli w ciszy, bo Harry był trochę zmęczony i nie miał ochoty na rozmowę. Był jednak ciekaw, co kryje się za nazwą „Kwatera Główna Zakonu Feniksa” i miał kilka pytań do Dumbledora, ale chciał je zadać potem.
Wreszcie weszli na deptak, gdzie było równie pusto, jak wcześniej. Dubledore zwrócił głowę w stronę Harry’ego.
- Może nie uwierzysz, ale jesteśmy na miejscu. – powiedział ty samym tonem, co robiło się już monotonne.
I Harry rzeczywiście nie uwierzył, ale był pewny, że zaraz płytki pod nimi się rozstąpią i znajdą się w jakimś podziemnym pomieszczeniu, albo coś podobnego. Miał rację. Dumbledore podszedł do kwietnika i powiedział „Przecudne lakierki”, a kwietnik posunął się w prawo. Oczo Harry’ego ukazał się kawałek podłogi pokrytej kafelkami. Potem wszystko dookoła zmieniało swoje miejsce, odkrywając coraz więcej elementów tego pokoju, aż po chwili stali w staromodnie urządzonym salonie, gdzie oprócz płomieni w kominku i wskazówek zegara nic się nie poruszało.
- Czuj się jak u siebie. Pójdę zrobić kolację. Czego się napijesz? – zapytał zachęcająco starzec.
- Poproszę herbatę… I dziękuję. – Harry nie mógł odmówić, bo był głodny i spragniony.
Spojrzał na duży zegar wiszący na ścianie naprzeciwko. Było już po dziewiątej. Harry pomyślał, że Ron i Hermiona są już w Hogwarcie. I bardzo im zazdrościł. Marzył tylko o posiłku i wygodnym łóżku. Choć swoich przyjaciół znał krótko, to już odczuwał ich brak. Nie wiedział, kiedy ich zobaczy, ale chciał, aby ten moment nastąpił jak najszybciej, bo nie uśmiechało mu się wędrowanie z nieznanym mu starcem. Chociaż Harry czuł się, jakby znał Dumbledore’a od dawna, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi. W tym pomieszczeniu też czuł się jak u siebie w domu, było bardzo przytulne.
Kiedy zaczął zastanawiać się nad swoją rolą w Kwaterze Głównej, zaskrzypiały drzwi szafy i pokój wypełnił nowy, srebrnoniebieski blask. Harry szybko zlokalizował jego źródło i z zaciekawieniem podszedł do niego. W szafce była duża kamienna misa, a w niej jakaś niezidentyfikowana substancja. To jej barwa wypełniła teraz cały pokój. Harry wahał się chwilę, czy w jakiś sposób ją zbadać, aż w końcu przyłożył palec do powierzchni substancji. Pochylił się nad nią i…
Do pokoju wszedł Dumbledore niosąc tacę z herbatą i jakimiś kolorowymi ciasteczkami. Harry odruchowo odskoczył na bok i szybko zamknął szafkę. Nie tak jednak szybko, by Dumbledore nie zdążył wszystkiego zauważyć. Nie widział więc sensu w ukrywaniu, postanowił raczej otwarcie zapytać o tą tajemniczą misę.
- Co to jest? – spytał zaciekawiony
- To myślodsiewnia. Służy do odciążania myśli z głowy, kiedy gromadzi się ich tam za dużo. A w moim przypadku zdarza się to bardzo często. Po prostu przykładasz różdżkę do głowy myślisz o opróżnieniu swoich wspomnień i je odciągasz. Może kiedyś ci to zademonstruję, ale teraz chodź na kolację.
I zaprosił go gestem do stołu, gdzie przed chwilą leżały tylko białe serwety, a po jednym machnięciu różdżką zapełnił się wieloma znakomitymi daniami. Harry stwierdził, że nie doceniał Dubmbledore’a.
- Czy czarodzieje nie mają żadnych obowiązków. Czy mogą robić wszystko za pomocą magii? – spytał Harry
- Tylko niektórzy, Harry, tylko niektórzy. Do takich pozornie prostych rzeczy, jaką, mówiąc nieskromnie, zrobiłem przed chwilą potrzeba naprawdę zaawansowanej magii. Ci, którzy jej nie praktykują, zatrudniają skrzaty domowe. One robią wszystko. Wyręczają swoich panów we wszystkim, co im polecą, bo taki mają obowiązek- słuchanie rozkazów swojego pana. – odpowiedział Dumbledore pewnym tonem.
Harry doceniał, że starzec nie mówi do niego tonem, jakby tłumaczył mu, że dwa plus dwa jest cztery.
- Czy w Hogwarcie też są skrzaty domowe? – spytał Harry, nabierając ochoty na rozmowę.
- Tak, są. A jeżeli mówimy o Hogwarcie, to pewnie tęsknisz za swoimi przyjaciółmi. Ale nie martw się, już jutro po południu będziesz wśród nich, ale najpierw pomożesz mi wypełnić pewną misję… - odpowiedział Dumbledore, jakby bardzo mu zależało na pomocy Harry’ego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrys
Administrator


Dołączył: 02 Maj 2007
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:16, 12 Gru 2007    Temat postu:

Drogi Fordzie, tekst jest prześwietny Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Sob 19:23, 15 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział dwunasty
„Studencka Księga Tajemnic Hogwartu”

Harry leżał już w łóżku. Sypialnia okazała się ogromnym, bogato wyposażonym poieszczeniem, gdzie cała rodzina weasleyów, wraz z Harrym i Dumbledorem, mogłaby zamieszkać. Harry był zmęczony, lecz mimo to jeszcze myślał o przeżytych dzisiaj wydarzeniach i wspominał też swioch przyjaciół, którzy gdzieś w oddali już pewnie spali? A może nie? Może martwią się o niego? Jak się z nimi skontaktować?
Dumbledore obiecał Harry’emu, że o celu całego tego zamieszania powie u dopiero jutro. Zapewnił też, że już niedługo zobaczy się z przyjaciółmi. Harry myślał o Voldemorcie. Skoro jego poddani są tak groźni, to jak on sam musi wyglądać? I co stałoby się z Harrym, gdyby Dumbledore nie przybył na czas?
Próbował zasnąć, ale mieszanina tysięcy zagadnień wirowała u w głowie. Hermiona, śmierciożercy, teleportacja, Kwatera Główna Zakonu Feniksa, myślodsiewnia… Tego było stanowczo za dużo – stwierdził Harry i jego oczy zamknęły się mimowolnie.
Obudził go klakson samochodu przejeżdżającego gdzieś za oknem. Było już późno: zegar wskazywał wyraźnie, że jest pięć po jedenastej. A miał przecież jeszcze dzisiaj wypełnić misję postanowioną przez Dubledora. Harry szybko się ubrał i wyszedł z pokoju. Najpierw poszedł do salonu. Nie zastał tam nikogo, oprócz wielkiego, czarnego psa, który siedział na podłodze, pod stołem. Harry wystraszył się go. Odruchowo zamknął drzwi i pobiegł przed siebie. Harry stwierdził jednak, że pies nawet nie szczeknął na niego, uniósł jedynie głowę, gdy Harry otworzył drzwi. Choć wyglądał groźnie, nie sprawiał wrażenia agresywności. Chłopiec postanowił wrócić do salonu. Gdy wszedł ponownie, psa już tam nie było. Harry zdziwił się. Jak to możliwe? Ale w ty momencie pies wyszedł zza drzwi, a minę miał smutną, jakby chciał przeprosić. I zaczął się zmieniać. Jego łapy zamieniły się w ludzkie, chude dłonie, a pysk w twarz przystojnego mężczyzny. Teraz przed Harrym stał wysoki mężczyzna o długich, czarnych włosach i brązowych oczach.
- Przepraszam, Harry, nie wiedziałem, że się wystraszysz. – powiedział i zaśmiał się cicho.
- To pan, panie profesorze? – Harry nie wiedział, co się dzieje. Czyżby Dumbledore zażył eliksiru odmładzającego?
- Nie, Harry, jestem Syriusz Black. Jestem twoim ojcem chrzestnym. A do Albusa już idziemy.
- Ale jak to? Ojcem chrzestnym? Moim? – Harry był w jeszcze większym szoku.
Czemu ktoś z jego rodziny zjawił się dopiero teraz? Czemu nie zabrał go od razu? Ale z drugiej strony było to wspaniałe uczucie. Po tylu latach obelg i poniżania spotkać kogoś ze swojej najprawdziwszej rodziny, kogoś, kto sprawiał przyjazne wrażenie i nie mruczał czegoś pod nosem na jego widok.
Syriusz gestem wskazał na drzwi, więc Harry wyszedł. Poszli w prawo, przez długi korytarz, aż stanęli przed drzwiami. Zza nich słychać było głośne rozmowy. Harry nacisnął klamkę. I w tym momencie zdziwił się nie mniej, niż widząc psa zmieniającego się w człowieka. W długim pomieszczeniu przy ogromnym stole siedziało około piętnastu osób. Gdy wszedł, wszyscy umilkli i zwrócili głowy w jego stronę. Harry dostrzegł wśród wielu twarzy wlepionych w niego panią Weasley, która szybko wstała i podbiegła do niego.
- Harry, kochaneczku! Jak się czujesz? Jak tam podróż? – obrzuciła go deszczem pytań.
- Ach, dziękuję, u mnie wszystko w porządku. – odpowiedział grzecznie Harry.
Usiadł nieśmiało przy stole, między Syriuszem, a panią Weasley. Naprzeciwko niego siedział mężczyzna w pelerynie.
- Witaj wśród członków Zakonu Feniksa, Harry. – powiedział powitalnym tonem. – Jestem Remus Lupin, a to inni Zakonnicy: Tonks – tu wskazał na młodą dziewczynę o różowych włosach, która żuła gumę, Mundungus – był to nieokrzesany człowiek, a jego kieszenie w kurtce były wypchane, Molly już pewnie znasz, a to profesor McGonagall. Jest zastępcą dyrektora w Hogwarcie i uczy tam transmutacji. Jest też opiekunem Gryffindoru.
Minerwa McGonagall była starszą kobietą. Miała na sobie ciemnozieloną szatę i czarną, szpiczastą tiarę. Zza jej kwadratowych okularów malowało się pełne powago spojrzenie. Potem Lupin przedstawił pozostałych ludzi, i oddał głos Dumbledorowi.
- Chcę teraz wyjaśnić Harry’emu, dlaczego jest teraz tutaj z nami, a nie w Hogwarcie z przyjaciółmi. Harry, musisz obiecać, że będziesz uważnie słuchał i skupiał się tylko na tym. Bardzo ważne jest, żebyś zrozumiał powagę sytuacji.
- Dobrze profesorze, postaram się.
- Więc Harry, posłuchaj. Voldemort zna Hogwart lepiej niż niejeden nauczyciel, czy woźny. Z zaufanego źródła, jakim jest profesor Snake, którego poznasz już jutro, wiemy, że chce on zdobyć Studencką Księgę Tajemnic Hogwartu. Jest to wielka księga zawierająca wiele przydatnych informacji dla każdego czarodzieja, ale również wiele czarnomagicznych zaklęć i przepisów na uśmiercające eliksiry, a na tym Voldemortowi zależy. Chce mieć tą księgę, ale jedyny problem tkwi w fakcie, że nikt nie wie, gdzie ta księga się mieści. Nikt oprócz pewnego starca mieszkającego w południowej Norwegii. Twierdzi, że usiłował ją znaleźć, i gdy wreszcie miał ją w rękach, z niewyjaśnionych przyczyn został oszołomiony. Znalazł go jakiś uczeń, gdy po trzech dniach od tego zdarzenia zabłądził wśród korytarzy. To wszystko, co wiemy na temat Studenckiej Księgi Tajemnic Hogwartu.
- Ale co ja mam z tym wspólnego? – spytał Harry, który starał się ukryć zaciekawienie całą tą dziwną historią.
- No właśnie, Harry. Voldemort zesłał swoich śmierciożerców. Mieli oni udaremnić uczniom przybycie do Hogwartu i dostać się do niego. Ale skąd mieli wiedzieć, gdzie jest ukryta księga? Mieli z sobą to – tu wyciągnął z kieszeni zwitek pożółkłego pergaminu. To Zawsze Aktualny Plan Hogwartu. Nie wiem, skąd go mieli, ale całe szczęście, że znalazł się z powrotem w moich rękach. Nie wiem też, po co była im ta mapa, bo nie mieliby z niej wielkiego użytku. Ale ty, Harry, możesz bez problemu znaleźć tą księgę, bez jakiejkolwiek pomocy.
- Ale dlaczego w tym pociągu czas się zatrzymał, a ja nie?
- To akurat bardzo proste. Czar zatrzymania czasu nie działa na osoby, które przeżyły zaklęcie Avada Kedavra, a ty jesteś jedyną taką osobą. Oprócz tego musi to być osoba, która widziała czyjąś śmierć i w momencie rzucenia zaklęcia zatrzymania czasu akurat kichnęła. Chyba tylko ty na świecie kwalifikujesz się do tych wszystkich warunków. – powiedział Dumbledore uśmiechając się.
- Aha… I co dalej z tym odkryciem księgi? – Harry był całkiem zmieszany.
- Więc tylko ty możesz ją odkryć. Wystarczy tylko, żebyś wypowiedział czar, a sam dojdziesz do księgi. Nie jest to jednak takie proste, jak ci się wydajesz. Trzeba posiadać też wiele wiedzy i umiejętności. Chcę cię tego nauczyć w ciągu tego roku szkolnego.
Harry był przekonany, że Dumbledore sam mógł przecież wykonać to zadanie. Ale gdy u to powiedział, Dumbledore odrzekł tylko, że po wykonaniu misji dowie się, dlaczego to właśnie tylko on jedyny na świecie może odnaleźć Studencką Księgę Tajemnic Hogwartu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Pon 21:10, 17 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział trzynasty
„Mała Ceremonia Przydziału i duży prezent”

- Ale fajnie, stary, wiesz jak ci zazdroszczę? – Ron był zachwycony opowieścią Harry’ego.
Szli teraz korytarzem na drugim piętrze do gabinetu Dumbledora. Harry godzinę temu teleportował się z profesor McGonagall i Dumbledorem przed bramy Hogwartu. Dyrektor polecił mu przyjść do siebie, aby niejaka Tiara Przydziału przydzieliła go do któregoś z domów.
- Tylko żebym znalazł się w Gryffindorze! – Harry był nieco zdenerwowany, bo nie chciał być rozdzielony z Ronem i Hermioną, którzy wczoraj podczas Ceremonii Przydziału zasiedli przy stole Gryfonów.
- Nie martw się, stary, nie ma innej opcji. – Ron starał się pocieszyć Harry’ego, ale sam był zaniepokojony. – Szkoda, że nie ma z nami Hermiony, oczywiście siedzi w bibliotece i pewnie jeszcze nie wie o twoim przybyciu. No, ale zaraz do niej pójdziemy.
Stanęli przed wielkim gargulcem. Harry podał hasło („Wirujące miętuski”) i wszedł dalej. Pokonał kręcone schody i znalazł się przed mosiężnymi drzwiami. Zapukał.
- Wejdź, Harry, tylko na ciebie czekamy.
Harry zdziwił się, gdy zobaczył, że Dumbledore nie jest sam. Była tam profesor McGonagall, jakiś wysoki mężczyzna o długich, tłustych włosach, który patrzył na Harry’ego, jakby zrobił mu jakąś krzywdę, obok niego stała pulchna, uśmiechnięta kobieta w rękawicach ze skóry smoka, na końcu, przy biurku Dumbledora stał mały człowieczek w okularach i smokingu. Gdyby nie jego duży, błyszczący pierścień, Harry w ogóle by go nie zauważył.
- Witaj, Harry, poznaj profesor Spruto – opiekunkę Hufflepuffu, profesora Snape’a – opiekuna Slytherinu oraz profesora Flitwicka – opiekuna Ravenclavu. Profesor McGonagall jest opiekunem Gryffindoru, o czym już wiesz. A to jest stara, poczciwa Tiara Przydziału. – wskazał na starą, załataną tiarę stojącą na stołku. Miała ona oczy i usta, którymi o dziwo poruszała, a co więcej wydobywała przy tym głos. Tiara po prostu mówiła, o ile chrypiący głos starca można zakwalifikować do mowy ludzkiej.
Dumbledore polecił Harry’emu włożyć tiarę na głowę.
- No, śmiało, Harry, nic ci się nie stanie. – zachęcił.
Harry usiadł na stołku i pewnym ruchem nałożył tiarę na głowę. Była ona tak duża, że jej spód pokrywał szyję Harry’ego.
- O, Harry Potter! Cóż za sława! Od razu przydzielam cię do Slytherinu! – zaskrzeczała tiara.
- Nie! Wszędzie, tylko nie do Slytherinu! – Harry krzyczał z przejęcia.
- Spokojnie. Zastanów się, ze Slytherinu wyszło wiele potężnych czarodziejów!
- Nie, jestem pewien.
- No więc gdzie chciałbyś zostać przydzielony?
- Do Gryffindoru, tak, zdecydowanie do Gryffindoru.
- GRYFFINDOR! – tiara krzyknęła tak, że Harry złapał się za uszy.
Pomimo ogłuszenia przez tiarę czuł się szczęśliwy. Spełniło się jego marzenie. Teraz nareszcie pozna resztę Gryfonów i pozwiedza zamek razem z Ronem i Hermioną.
- Mogę już iść? – spytał nieśmiało Harry.
- Tak, oczywiście, profesor McGonagall odprowadzi cię do pokoju wspólnego. – odrzekł Dumbledore.
Poszli więc z razem z Ronem do północnej wieży. Szli około pięciu minut, aż zatrzymali się przed portretem wyjątkowo grubej kobiety.
- Mugolskie szmatki – powiedziała profesor McGonagall, a kobieta w obrazie usunęła się tak, że przeszli przez dziurę. Znaleźli się w dużym, przytulnym pomieszczeniu, wystrojonym w złoto – czerwonych barwach. Nie było tu nikogo, prócz dwóch dziewczyn, które rozmawiały przy stoliku. Harry bardzo ucieszył się na widok swojego dormitorium. Miał tam duże łóżko z baldachimem, na którym leżały jego kufry i klatka. Harry zastanawiał się, czyja to może być własność, gdy zobaczył śnieżnobiałą sowę siedzącą na oknie i pohukującą cicho. Do nogi miała przywiązaną karteczkę.

„Dla ciebie, Harry, od ojca chrzestnego. Przesyłam coś jeszcze. Wyrzuć pięć, a wtedy nie zobaczysz, jak będziesz miał szczęście, to możesz nawet ze mną pogadać”

Harry nie wiedział, o co chodzi Syriuszowi, ale zaraz do rąk wpadła mu zwyczajna kostka do gry. Domyślił się, że musi wyrzucić pięć oczek. I zrobił to natychmiast. Kostka powiększyła się, jej górna ściana otworzyła się i jego oczom ukazała się mała głowa Syriusza.
- Dziękuję, Syriuszu. To najwspanialszy prezent, jaki otrzymałem w życiu. Ale najważniejsze, że będziemy w stałym kontakcie.
- Nie ma sprawy, Harry. Niech ci służy. Teraz rzuć kostką.
Harry delikatnie rzucił kostkę na biurku, a głowa Syriusza znikła i kostka zmniejszyła się do swoich pierwotnych rozmiarów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Czw 17:36, 20 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział czternasty
„Pod wierzbą”

Hermiona wyciągała jakiś zakurzony tom o tytule „ Tysiąc praktycznych zaklęć i ich zastosowanie w życiu codziennym”. Znajdowali się w bibliotece, w dziale z poradnikami. Profesor Flitwick zadał im odszukanie zaklęcia wody. Mieli podać jego formułę i trzy zastosowania. Był przyjemny, jesienny wieczór. Harry, Ron i Hermiona postanowili, że gdy tylko znajdą to zaklęcie, od razu wyjdą na błonia cieszyć się jednym z ostatnich ciepłych dni.
Harry oswoił się już z Hogwartem. Poznał wielu nauczycieli. Wśród nich byli tacy, których od razu polubił – profesor Lupin, tak, ten sam, którego Harry spotkał w Zakonie Feniksa, nauczał obrony przed czarną magią. Byli też tacy, których Harry znienawidził od pierwszego spojrzenia – Snape już w gabinecie Dumbledora wydał mu się złowrogi. Nie mylił się. Na lekcjach eliksirów Snape wyżywał się na nim, robiąc aluzje do ojca Harry’ego. Oprócz tych dwóch przedmiotów Harry uczył się jeszcze zaklęć, transmutacji, zielarstwa i historii magii. Wszystkie te lekcje (prócz eliksirów) były ciekawe. Ale Harry nie mógł się doczekać nauki latania na miotle. Pierwsze zajęcia miały się odbyć już pojutrze.
W Hogwarcie każdy dom miał swoją drużynę Quidditcha, ale jej członków przyjmowano dopiero od drugiej klasy. Harry był bardzo zawiedziony, gdy Ron mu to powiedział. Czuł się dość dziwnie: nigdy nie latał na miotle, a coś mu mówiło, że umie to robić doskonale. Pierwsza lekcja latania była świetną okazją, żeby się o tym przekonać. Z każdą chwilą ciekawość Harry’ego wzrastała.
Codziennie przed snem wyciągał spod poduszki kostkę i wyrzucał pięć oczek. Zawsze wtedy zobaczył Syriusza, lecz nie zawsze udało mu się z nim porozmawiać. Jednak mimo to Harry był bardzo zadowolony z tego przedmiotu. Często widywał się też z Dumbledorem. W każdy sobotni wieczór przychodził do jego gabinetu, aby poznawać szczegóły swojej misji. Na razie miał tylko ogólną wiedzę na ten temat, ale Dumbledore obiecał mu, że niebawem rozpoczną trudniejszy etap nauki o Księdze Tajemnic Hogwartu. Harry wraz z Ronem i Hermioną przeszukali już chyba całą bilblitekę w poszukiwaniu choć jednej wzmianki o księdze. Natknęli się tylko na jeden fragment mówiący o niej. Pochodził z „Tajemnych Tajemnic Twierdzy” – książki zawierającej opisy różnych miejsc w Hogwarcie, a także ukazującej różne tajemne przejścia i skrytki. Książka ta znajdowała się w Dziale Ksiąg Zakazanych, a więc Dumbledore musiał wydać Harry’emu pisemne pozwolenie na korzystanie ze zbiorów w tej części biblioteki.
- Mam! Aquamenti! Zaklęcie produkujące wodę! Wreszcie. – ucieszyła się Hermiona po kilku minutach wertowania podręcznika. – Stosuje się je do gaszenia pożarów, podlewania kwiatów i…
- Po prostu do picia – powiedział Harry, który wertował czwartą książkę z rzędu.
- No to mamy zadanie. – Ron skończył pisać ostatnie zastosowanie zaklęcia Aquamenti.
- Dziwne, przecież to podstawowe i banalne zaklęcie. Czemu znaleźliśmy je dopiero w dziewiątej książce? – Hermiona była zdziwiona, ale z chęcią pakowała książki do torby.
Poszli więc na błonia. Oprócz nich było ta około dziesięciu osób, w tym grupka dziewczyn siedzących nad jeziorem. Harry, Ron i Hermiona usiedli w cieniu wierzby.
- Harry, nie boisz się tej misji? – spytała nagle Hermiona.
- Dlaczego, przecież to chyba nic groźnego, skoro trzeba tylko wypowiedzieć czar. – skłamał Harry.
Sam bowiem zastanawiał się, co spotka go, gdy Dumbledore powierzy mu wypełnienie zadania.
- Ale nie w tym rzecz, Harry. W tej książce pisali o tym, że jak coś się nie powiedzie, zostajesz poważnie oszołomiony, a potem umierasz.- Hermiona nie kryła niepokoju.
- Tak, ale Dumbledore szkoli mnie po to, żeby się powiodło. I mi ufa. – powiedział Harry, a w jego głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia.
Hermiona widocznie uznała, że Harry nie chce dłużej o tym rozmawiać i zmieniła temat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lexy
Charłak


Dołączył: 03 Maj 2007
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tomaszów Maz

PostWysłany: Sob 18:50, 22 Gru 2007    Temat postu:

Nadal ciekawie ale już trochę gorzej. Jakby na siłę pisane. Coraz trudniej mi się czyta. Więcej dialogów Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Pią 20:29, 28 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział piętnasty
„Pomoc skrzata i Tajfun Dwa Sześć”

Harry jeszcze nie spał, mimo tego, że było już po północy. Leżał na boku, a w ręcę trzymał wiadomość od Dumbledora, którą dostarczyła u Hedwiga po południu. Po raz osiemnasty przeczytał jej treść.

„Bądź w najbliższą sobotę u mnie w gabinecie. O dwudziestej. Weź różdżkę. Hasło brzmi żółtawe landrynki”

Harry trochę bał się tego spotkania. Czy podoła wymaganiom Dumbledora? Czy zrozumie, o co w ogóle chodzi w ty dziwnym zadaniu? Ale powtarzał sobie ciągle to samo, co powiedział Hermionie. Dumbledore mu ufa i Harry postara się go nie zawieść.
Wiadomość od Dumbledora nie była jedyną przyczyną bezsenności Harry’ego. Jutro jest pierwsza lekcja latania na miotle. Harry bardzo się denerwował, chciał, żeby już nastał ranek. Niejednokrotnie starał się uspokoić i o niczym już nie myśleć, ale nie udało mu się to. Pomyślał, że i tak już nie uśnie, więc wstał, ubrał szlafrok i wyszedł z dormitorium. W pokoju wspólnym nie było nikogo. Wszyscy zapewne już spali. W kominku płomienie trzaskały wesoło. Harry usiadł w fotelu i wyciągnął z kieszeni kostkę. Wyrzucił pięć oczek i jego oczom ukazała się twarz Syriusza. Spał sobie smacznie, więc nie było możliwości porozmawiania z nim. Harry nie zawiódł się, bo nie spodziewał się, że jego ojciec chrzestny będzie mógł rozmawiać. Chciał po prostu popatrzeć na niego.
Nagle obok Harry’ego pojawił się z trzaskiem jakiś mały człowieczek. Nie, to jakaś inna istota. Bardzo dziwna. Miała nie więcej niż metr wzrostu. Była szkaradna i chuda. Miała na sobie coś, co wyglądało jak stare, brudne prześcieradło. Jej twarz była nienaturalnie pomarszczona. Nad długim, ostrym nosem widać było wielkie, wyłupiaste oczy. Jednak pomimo swojego nieokrzesania istota ta wyglądała dość przyjaźnie. Gdy zobaczyła Harry’ego, odskoczyła do tyłu i złapała się za głowę.
- Harry Potter! To Harry Potter! Och, sir! Jak miło cię widzieć! – zaskrzeczała istota, która ukłoniła się bardzo nisko, w efekcie czego upadła, zrobiła fikołka i wylądowała na brzuchu. – Niech Harry Potter wybaczy, jestem Zgredek, skrzat domowy.
Zgredek zaczął bić się pięściami po głowie.
- Zgredku, przestań, co robisz? – Harry zareagował dopiero teraz, bo wcześniej ze zdziwieniem przyglądał się tej osobliwej scenie.
Wstał i siłą odciągnął Zgredowi ręce od głowy.
- Wybacz, Harry Potter, sir. Zgredek powinien się wcześniej przedstawić. – Zgredek jest skrzatem domowym. Służy w Hogwarcie. Zrobi wszystko, co Harry Potter mu rozkaże.
- Zgredku, miło cię poznać. Masz coś na bezsenność? – spytał Harry.
- Och tak, sir.
Zgredek nagle zniknął, by za dwie sekundy pojawić się z powrotem z gałązką jakiejś rośliny w ręku.
- To głębokosennica. Idealna na bezsenność, sir. – powiedział ucieszony z tego, że może pomóc Harry’emu.
- Dzięki, Zgredku.
- Polecam się na przyszłość, Harry Potter sir.

Harry siedział na miotle. Szybowanie w chłodnym, orzeźwiającym powietrzu było cudownym uczuciem. Czuł się błogo i lekko, jakby wszystkie troski zostały na dole, gdzie patrzył na niego tłum pierwszoklasistów. Hagrid stał za nimi i klaskał w swoje ogromne dłonie. Harry wypiął się do przodu i przyspieszył. Teraz wszystko wirowało, widział tylko przód swojej miotły. I nagle cały ten wspaniały obraz zniknął mu sprzed oczu. Po chwili zobaczył nad sobą twarz Rona. Był już ubrany. Cały ten lot na miotle był tylko snem…
- No wstawaj już, bo nie zdążymy na lekcję latania! A musimy jeszcze zjeść śniadanie. – Ron był widocznie trochę podenerwowany, tak jak i Harry.
- Ale miałem ciekawy sen. Śniło mi się, że latałem na miotle. Ale tak jakoś dziwnie, jakbym to robił od dawna. – powiedział Harry rozmarzonym głosem, wstając i otwierając kufer w celu znalezienia jakiejś pary skarpetek.
W pokoju wspólnym czekała na nich Hermiona. Była podekscytowana niemniej niż Harry i Ron oraz wszyscy inni pierwszoroczniacy. Przeszli pod portretem Grubej Damy i udali się w stronę Wielkiej Sali. Gdy już tam dotarli, zajęli miejsce przy stole Gryfonów i zaczęli jeść w pośpiechu. Nagle do wnętrza Sali wleciało około pięćdziesięciu sów, ale na nikim nie zrobiło to wrażenia, ponieważ było to codziennością. Każdego ranka, przy śniadaniu sowy dostarczały wszelakiej maści przesyłki. Większość nich stanowiła korespondencja od rodziców, rzadziej egzemplarze czarodziejskich gazet, czy paczek. Pośród sów Harry dostrzegł śnieżnobiałego puchacza. Tak, to Hedwiga. Do jej nóżek przywiązana była spora paczka. Gdy przelatywała na nim, wypuściła ją, w efekcie czego Ron został pochlapany sosem pomidorowym. Harry szybko otworzył karton i osłupiał z wrażenia. Wewnątrz paczki znajdowało się coś, o czym Harry marzył, odkąd zagłębił się w wiedzy o lataniu na miotle. Ktoś przesłał mu najprawdziwszego, lśniącego, pachnącego nowością Tajfuna Dwa Sześć. Ron natychmiast porwał zawartość przesyłki. Spod miotły wyfrunęła niewielka karteczka. Harry rozpoznał na niej koślawe pismo Dumbledora.

Drogi Harry
Wiem, że nie podziękowałem Ci jeszcze za to, że zgodziłeś się przyjąć zadanie, które ci powierzyłem. Nie zapomnę Ci tego. A korzystając z okazji, że macie dzisiaj lekcje latania, pozwoliłem sobie wybrać mały podarunek dla Ciebie. Mam ogromną nadzieję, że ci się podoba.
Zmieniając temat, rozmawiałem z Zgredkiem. Mówił, że zaprzyjaźniliście się. To dobrze. Warto mieć zaprzyjaźnione skrzaty domowe. Jest trochę zakręcony, ale to dobre stworzenie.
Więc życzę Ci miłej nauki latania. Ale uważaj, bo ma mocne przyspieszenie.
z poważaniem
profesor Dumbledore
PS. Pamiętaj o sobocie.

Harry uznał, że Dumbledore mocno przesadził, chociaż bardzo cieszył się z prezentu. Po pierwsze wystarczyło jedynie zwyczajnie podziękować, a po drugie przecież Harry nie mógł się nie zgodzić. Gdy skończył czytać list, wokół niego, Rona i Hermiony zebrało się już sporo uczniów. Wszyscy chcieli zobaczyć tę wspaniałą, najnowszą miotłę.
Dziesięć minut później Harry szedł z przyjaciółmi na błonia, gdzie miała się odbyć pierwsza lekcja latania. Na miejscu było już kilku uczniów. Przed nimi, na ziemi leżało trzydzieści mioteł. Były stare, zużyte i niczym nie przypominały połyskującego Tajfuna spoczywającego w ręce Harry’ego. Zajęli miejsce na końcu rzędu z miotłami i nagle podbiegł do nich blady chłopiec o jasnych włosach.
- Skąd to masz? – spytał.
- A co cię to obchodzi? – odpowiedział Harry szorstkim tonem.
- Eeee… dasz się przelecieć?
- A umiesz latać?
- Spadaj! – krzyknęli jednocześnie Ron i Hermiona i roześmiali się.
Gdy wszyscy zebrali się na błoniach przyszła wysoka kobieta w krótkich, szarych włosach z miotłą w dłoni. Była w nieco lepszym stanie, niż miotły leżące na ziemi.
- Dzień dobry. Nazywam się profesor Hooch. Bez owijania w bawełnę. Niech każdy ustawi się przy miotle. – powiedziała tak szybko, że do Harry’ego dotarło tylko ostatnie zdanie.
Zrobiło się małe zamieszanie i po chwili każdy stał przy miotle. Tylko jedna miotła leżała samotnie na ziemi.
- Ty, chłopcze – tu kobieta wskazała na Harry’ego – możesz latać na swojej miotle, profesor Dubledore wspominał mi o tobie.
- Nie będę na tym latał! Przecież te miotły mają chyba ze dwadzieścia lat! – rzekł chłopiec, który przed chwilą rozmawiał z Harrym, nie kryjąc oburzenia.
- Dokładnie dwadzieścia trzy. A jeśli ci się coś nie podoba, Malfoy, to możesz stąd odejść. Nikt nie będzie płakał. – odpowiedziała chłodno profesor Hooch.
Malfoy spłonął rumieńcem i nie odzywał się już więcej.
- Wyciągnijcie rękę i skupcie się na ty, aby miotła znalazła się w niej. O tak. – powiedziała profesor Hooch, a jej miotła natychmiast znalazła się w wyciągniętej dłoni. – Spróbujcie.
Kilka mioteł ułożyło się pionowo, waląc właściciela rączką, kilka mioteł spadło z trzaskiem na ziemię. Tylko Harry’emu udało się złapać miotłę.
- O, brawo, panie Potter. No, prawdę mówiąc nie oczekiwałam, że komuś uda się za Pierwszem razem, ale to dobry znak. Spróbujcie jeszcze raz, ale mocno się skupcie, a pan, panie Potter, może próbować się wzbić w powietrze. Trzeba mocno się odepchnąć nogami od ziemi. – powiedziała profesor Hooch.
Harry bez problemu znalazł się nad głowami pierwszoroczniaków, którzy przestali swoich bezskutecznych prób złapania miotły i popatrzyli z zachwytem w górę.
- Brawo! Brawo! Tak, Potter, masz to we krwi! To dopiero lot! Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, aby ktoś nauczył się latać podczas pierwszej lekcji, a co dopiero w ciągu jej pierwszych dziesięciu minut! Biegnę po profesor McGonagall! – profesor Hooch udała się w stronę zamku.
Harry czuł się tak samo jak we śnie. O ile nie jeszcze lepiej. To uczucie stokrotnie przerastało pierwsze spotkanie z Hagridem, czas spędzony u Weasleyów i przydzielenie Harry’ego do Gryffindoru. Harry nie był w stanie słowami wyrazić swojego zachwytu. Czuł się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej w swoim krótkim życiu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Pon 20:04, 31 Gru 2007    Temat postu:

Rozdział szesnasty
„Kuchnia Hogwartu”

Harry był wniebowzięty. Szedł teraz z profesor McGonagall i profesor Hooch do dyrektora. Obie zgadzały się co do tego, że Harry powinien wstąpić do drużyny Gryfonów. Sprawdziany co prawda już się odbyły, ale akurat teraz odszedł szukający. Nie był w dobrej formie i po prostu zrezygnował. Tak jakby pozycja szukającego czekała tylko na Harry’ego. Albus Dumbledore miał udzielić na to zgody. Harry wiedział, że na pewno się zgodzi. Zastanawiał się też, skąd wiedział, że miotła mu się bardzo przyda.
- Żółtawe landrynki. – powiedziała profesor McGonagall, a gargulec odsunął się i kroczyli już kręconymi schodami ku drzwi do gabinetu dyrektora.
Gdy weszli do środka, Harry uznał, że powinien najpierw jakoś podziękować za prezent.
- Bardzo dziękuję za tę miotłę. Jest świetna, ale nie mogę jej przyjąć. – powiedział Harry.
Już zrobił krok, aby położyć miotłę na biurku Dumbledora, ale zanim zdążył zrobić drugi, dyrektor przemówił.
- Przestań, Harry, to ja ci dziękuję, że zgodziłeś się… no wiesz… - Dumbledore prawdopodobnie nie chciał wyjawiać całej tej historii przy profesor Hooch. – A czym będziesz latał na meczach quidditcha? Zmiataczem? – dokończył, i uśmiechnął się szeroko.
„Jeeest!”, pomyślał sobie Harry, bo tak naprawdę miał nadzieję, że Dumbledore pozwoli mu zatrzymać miotłę.
- To znaczy, że zgadza się pan? – spytał Harry ucieszony.
- Ale skąd się o tym dowiedziałeś, Albusie? – spytała profesor McGonagall.
- Widziałem przez okno, jak Harry śmigał na boisku. Niesamowite. Od razu pomyślałem o szukającym. Tak, Harry, ze swoimi umiejętnościami i tą miotłą naprawdę będziesz niepokonany. – odpowiedział Dumbledore.

*

Robiło się coraz chłodniej. Dnie były już krótkie i nikt nie wychodził z zamku. Wszyscy siedzieli w pokojach wspólnych lub spędzali czas czytając książki w bibliotece, tym bardziej, że był piątkowy wieczór. Było też więcej nauki i Harry, Ron i Hermiona nie mieli już tyle czasu wolnego. Harry nie mógł się doczekać jutrzejszego spotkania z Dumbledorem. Została jeszcze niecała doba, ale Harry miał wrażenie, że od tego wydarzenia dzieli go cała wieczność.
Spodziewał się, że tej nocy również nie będzie mógł zasnąć, ale już wiedział, gdzie szukać pomocy. Przynajmniej z tego, co mówił Zgredek można było wywnioskować, że bardzo chętnie ponownie pomoże Harry’emu.
Harry’ego ogarnęła jesienna zaduma. Aż zdziwił się, gdy pomyślał o pierwszym spotkaniu z Hagridem. Od tej chwili minęło już niemal pół roku. Pomyślał, że gdyby wtedy od razu wiedział, dokąd go zabierze, na pewno nie wahałby się ani przez chwilę. Porównał też siebie w teraźniejszości i siebie sprzed pół roku. Wydał się sobie o wiele mądrzejszym i bardziej doświadczonym, niż był w przeszłości. W końcu tyle się stało, odkąd opuścił teren domu wujostwa…
- Może pójdziemy przespacerować się po Hogwarcie? – zaproponował Ron i choć może ta propozycja wydała się dziwna, to Harry i Hermiona zgodzili się, bo nie było nic lepszego do roboty.
Wyszli więc z pokoju wspólnego i ruszyli pustym, jasny korytarzem.
- A dokąd właściwie idziemy? – zapytała z lekką obojętnością w głosie Hermiona.
- Mam pewien pomysł, znam miejsce, gdzie moglibyśmy pójść, ale nie jestem pewien, czy uda nam się tam dostać. Ja prowadzę. – powiedział żwawo Ron.
- No dobra, chodźmy. – Harry był zaciekawiony, co kryje Ron.
Znaleźli się przed drzwiami do Wielkiej Sali.
- Tak, teraz musimy zejść w dół. – powiedział zdecydowanie Ron.
I tak zrobili. Na dole zastali słabo oświetlony korytarz, na którego ścianach nie brakowało przeróżnych obrazów.
- Musimy iść tam. – powiedział Ron wskazując na jakiś obraz, ale nie widzieli dokładnie, co przedstawia.
- A skąd wiesz, że akurat tam? – spytała Hermiona.
- Zaufajcie mi.
- No to chodźmy i wracajmy już, bo trochę zgłodniałem. – powiedział Harry.
- To bardzo dobrze się składa. No dobra, teraz zrobię coś dziwnego. Tylko się nie śmiejcie. – Ron był usatysfakcjonowany.
Rzeczywiście nikt nie spodziewał się tego, co zrobił właśnie Ron. Wyciągnął rękę w stronę gruszki i zwyczajnie ją połaskotał. Gruszka zaśmiała się piskliwie.
- Haha, bardzo śmieszne, to to chciałeś nam pokazać? – Hermiona była już trochę zdenerwowana.
- Spokojnie, Hermiono, patrz.
- Na co mam…
Zanim Hermiona dokończyła zdanie obraz odwrócił się tyłem na przód i ich oczom ukazały się drzwi. Ron złapał za klamkę i wyszczerzył zęby. Znaleźli się w ogromnej Sali, tak ogromnej, jak sama Wielka Sala. Prawdopodobnie znajdowali się dokładnie pod nią, bo stały tam cztery długie stoły, w pozycji identycznej jak właśnie tam. Przy ścianach stały zlewy, piekarniki i kuchenki, a przy nich pracowały skrzaty domowe. Harry od razu rozpoznał Zgredka, który podbiegł do niego.
- Czego Harry Potter sobie życzy? – spytał zachęcająco.
- Zgredku, dziękuję, ale najpierw poznaj moich przyjaciół. To Hermiona i Ron. – powiedział Harry, wskazując na nich.
- Bardzo miło mi poznać przyjaciół Harry’ego Pottera. Czego sobie życzą? – oznajmił Zgredek swoim skrzeczącym głosem, kłaniając się nisko.
- Możemy liczyć na kilka czekoladowych żab? – spytał Ron uśmiechając się.
Chwilę potem wracali już do pokoju wspólnego. A każdy miał w rękach czekoladowe żaby, płonące cukierki, butelki soku dyniowego i całą moc innych smakołyków. Teraz na pewno częściej będą odwiedzać Kuchnie Hogwartu…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ford_anglia
Mugol


Dołączył: 27 Sie 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szprotawa

PostWysłany: Czw 21:22, 31 Sty 2008    Temat postu:

Rozdział siedemnasty
„Stylowy zamek Toma”

- Żółtawe landrynki – powiedział Harry stojąc przed gargulcem, choć to hasło było bardzo abstrakcyjne, szczególnie gdyby pomyśleć, że za drzwiami znajduje się gabinet dyrektora. Ale Harry przyzwyczaił się do tego hasła, jak i do wielu innych dziwnych rzeczy mających związek z Dumbledorem.
Harry był tak podekscytowany, że wpadł do gabinetu bez pukania. Zastał tam dyrektora siedzącego przy biurku. W prawej dłoni trzymał gazetę.
- Witaj, Harry. Usiądź. – wskazał na wygodnie wyglądające krzesło przygotowane przed biurkiem.
- Dobry wieczór. Dziękuję. – odpowiedział Harry chcąc pozostać kulturalnym jak Dumbledore.
- Harry, zanim zaczniemy cokolwiek robić, musisz całkowicie oczyścić umysł. Pomoże ci w tym myślodsiewnia. – wskazał na kamienną misę stojącą na krawędzi biurka. – Wyciągnij różdżkę.
Trzy sekundy później w dłoni Harry’ego spoczywała różdżka. Patrzył teraz na starca, bo nie bardzo wiedział, co w tej chwili z nią zrobić.
- Ach, wybacz, Harry. Patrz na mnie i powtórz to samo. – powiedział Dumbledore, przykładając różdżkę do czoła.
Zamknął oczy i bardzo powoli oddalał różdżkę od głowy. Między różdżką a czołem Dumbledora wiła się cienka, srebrzysta linia. Harry już wiedział, co wypełnia myślodsiewnię.
Harry zrobił dokładnie to samo i ponownie spojrzał na dyrektora, aby ten udzielił mu dalszych instrukcji.
- Teraz ostrożnie nachyl się nad misą. – powiedział.
Harry bez zbędnych uwag wykonał polecenie, nieświadom co się wydarzy za chwilę. Otóż gdy tylko schylił głowę, poczuł, jakby jakaś niewidzialna siła wciągnęła go w głąb srebrzystej substancji wypełniającej to przedziwne, kamienne naczynie… Za chwilę wylądował na jakimś miękkim dywanie. Rozejrzał się wokół siebie i stwierdził, że musi znajdować się w jakimś zamku. Wszystko tu lśniało. Począwszy od niezwykle ozdobnego żyrandola wiszącego w centrum pomieszczenia, poprzez kolekcję różnych naczyń znajdujących się za przezroczystą szybą stylowego kredensu, skończywszy na sporych doniczkach, w których umieszczono egzotycznie wyglądające kwiaty.
Obok Harry’ego pojawił się Dumbledore.
- Czy jesteśmy w Hogwarcie? – spytał chłopiec, ale znał odpowiedź. Na pewno nie.
- Nie, Harry, jesteśmy dokładnie dwieście trzydzieści dwie mile od Hogwartu.
Harry wiedział, że opuścili szkołę, ale nie sądził, że są tak daleko od niej. Odpowiedź Dumbledora wzbudziła w nim dziwne uczucie: poczuł niepokój, pomimo bliskości starca. Bał się spytać, w jaki celu się tu znaleźli. Bez słowa wyszli z pomieszczenia.
Kroczyli teraz wysokimi schodami, potem przez pokaźny hol, utrzymany w stylu poprzedniego pomieszczenia. Dumbledore gestem zatrzymał Harry’ego.
- Wiem, że się niepokoisz, ale nie ma potrzeby. Wszystko, co nas teraz tu otacza, to tylko wspomnienie. Jesteśmy niewidzialni dla wszystkich, których spotkamy, a nastąpi to za chwilę. Przygotuj się na widok Voldemorta. Tyle że będzie miał jeszcze ludzki wygląd. Zresztą sam zobaczysz. – oznajmił bez większego przejęcia,
Słowa Dumbledora wcale nie uspokoiły Harry’ego. Wręcz przeciwnie. Nie wiedział, co zobaczy za następnymi drzwiami. Zaufał jednak dyrektorowi i ruszył za nim.
Znaleźli się w stylowym salonie. Przy stole, na skórzanych fotelach siedziały cztery postacie. Dwie z nich Harry od razu rozpoznał – byli to Erny Stungreep i Samilda Poorwel – śmierciożercy, których spotkał w ekspresie do Hogwartu. Obok Stungreep’a siedział jakiś pulchny, niski mężczyzna, którego Harry nigdy wcześniej nie widział. Był on niewątpliwie kolejnym zwolennikiem Voldemorta. Tak więc Harry domyślił się, kim jest ostatnia postać. I przyznał rację Dubledorowi, bo faktycznie wyglądał bardzo „ludzko”, nawet w porównaniu z śmierciożercami, Harry mógł nawet powiedzieć, że był przystojny. Ale z jego twarzy można było odczytać nienawiść i chęć władania nad światem.
Tom Riddle wstał, podszedł do barku, wyciągnął z niego butelkę sherry, wrócił do gości i nalał każdemu po odrobinie alkoholu. Usiadł wygodnie w fotelu i z królewską godnością przyłożył szklankę do ust.
- Pewnie jeszcze nie wiecie, w jakim celu zaprosiłem was do mnie, przyjaciele. – powiedział Riddle, starając się utrzymać to w grzecznym tonie.
- No właśnie. Możemy się jedynie domyślać. – odpowiedział Stungreep.
Harry był nieco zdziwiony. Voldemort traktował swoich poddanych na równi ze sobą? Chyba, że nie był jeszcze ich zwolennikiem… może byli po prostu przyjaciółmi?
- Chciałbym zaproponować wam wyprawę. Brakuje mi jeszcze jednego składnika do uzyskania Eliksiru Wieczności. A wszyscy dobrze wiemy, gdzie można go znaleźć.
Tak, pomyślał Harry, Hogwart nadawał się do tego doskonale. Mało to przeróżnych szczątków kiszących się gdzieś w lochach Snape’a? Ale przecież skoro sam Voldemort nie może czegoś znaleźć, to czy nauczyciel eliksirów posiada tak cenny składnik? I Harry’ego nagle olśniło. To musiało mieć związek ze Studencką Księgą Tajemnic Hogwartu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Trzy Miotły Strona Główna -> HP Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
cbx v1.2 // Theme created by Sopel & Programy